Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Izabela Gryz - Mequellati - artystka życia
Wspaniałym potwierdzeniem reguły, iż „utalentowany człowiek - utalentowany we wszystkim”, było moje spotkanie z Izabelą Gryz - Mequellati - artystką i fotografem. Izabela jest osobą pełną nie tylko wielu talentów, lecz również obficie obdarzoną darem tworzenia sercem, odczuwania dogłębnie i dostrzegania niewidzialnego.
Przebłyski talentu
Urodziła się w 1984 r. w Nowym Targu. Jako dziecko Izabela przejawiała zdolności i zainteresowania plastyczne, uwielbiała tworzyć obrazy abstrakcyjne, którymi, według słów artystki, „zachwycała się jedynie jej pani od plastyki”. Dziwne zapędy artystyczne powoli zanikały nie otrzymując aprobaty ze strony otoczenia…
Emigracja
Opuszczając dom rodzinny w Skawinie, w którym mieszkała do roku 2004, rok później Izabela emigruje do Irlandii aby odnaleźć siebie i swoje miejsce w życiu. Jak wspomina, „Irlandia pokazała mi, że można cieszyć się życiem i robić to, co się kocha”. Nieistniejące bezduszne konwenanse pomiędzy dyrektorami firm a pracownikami skracały dystans i pozwalały czuć się równym członkiem zespołu, w którym się pracuje. Przez dwa lata Izabela pracowała w Orange Square - małym sklepiku prowadzonym przez ojca i syna. „Ludzie ci mieli ogromny wpływ na to kim jestem w dniu dzisiejszym. Dzięki nim stałam się bardziej otwarta i pozytywnie nastawiona na rzeczywistość” - opowiadała artystka. Zmiana pracy na rzecz O’Reilly Hyland Tiernej (2007-2011) – znanym biurze kosztorysanckim, gdzie Izabela przygotowywała dokumenty na przetargi budowlane, – nauczyła ją odpowiedzialności i dokładności. Można by pomyśleć, iż jest to spełnieniem jej marzeń, lecz niedosyt rozwoju własnej kreatywności zainicjował pragnienie nowych zmian. Lata 2008-2010 przyniosły nowe doznania poprzez „filozoficzne czwartkowe obiady” – przyjaźń z dziewczyną chorą na stwardzenie rozsiane, która pozbyła się wszystkich objawów dzięki jodze. „Moja nowa przyjaciółka sprawiła, że zaczęłam interesować się rozwojem osobistym”. W tym samym czasie podejmuje studia BA in Photographic Media na wydziale dziennikarstwa w Griffith College w Dublinie, częściowo opłacane przez firmę, w której pracowała. Studia ukształtowały jej sposób patrzenia, dodając przy tym ogrom doświadczenia. Pierwszym wielkim sukcesem zawodowym była wystawa fotografii (grupowa) w nadmorskim Kenmare. W 2011 r. obroniła pracę dyplomową „Leanai” – portrety dzieci niepełnosprawnych, która zakończyła się wystawą. Wzięły w niej udział m.in. fotografowane dzieci wraz z rodzicami. „Było to dla nich niesamowite i bardzo wzruszające doświadczenie. Rodzice cieszyli się, że ktoś dostrzegł w ich dzieciach to co oni widzą, a dzieci czuły się dumne i ważne widząc swoje podobizny na fotografiach,” – wspomina artystka. 2011 r. był dla Izabeli rokiem radości i spełnienia w roli fotografa i matki – urodził się jej synek Alexander. Dwa lata później artystka bierze udział w interdyscyplinarnym projekcie, który łączył taniec współczesny, muzykę (El Grey) oraz fotografię, zorganizowanym przez Agnieszkę Kubicką. W tym że 2013 roku została zorganizowana wystawa fotografii (solo) w Pavillion Theatre w Dun Laoghaire, związana z tańcem współczesnym i towarzyszyła ona Międzynarodowemu Festiwalowi Tańca Współczesnego. Cała wystawiona kolekcja prac została zakupiona przez Dyrektorkę Artystyczną – cenioną choreografkę z DYDC (Dublin Youth Dance Company) Mariam Ribon. Kilka bardziej artystycznych zdjęć z tegoż cyklu nabyła Toni Bravo – amerykańska choreografka, która przyleciała ze Stanów (Phoenix, Texas) wraz ze swoją grupą by wziąć udział w Festiwalu.
Powrót
W 2014 r. Izabela wraz z synem i partnerem przeprowadzają się do Wrocławia. Urok miasta, jego kultura i architektura oczarowały ją od pierwszej chwili. Lecz pod koniec 2016 t. nastąpiło zmęczenie szybkim tempem życia oraz zatrutym powietrzem. Izabela z rodziną postanowiła zamieszkać w miejscowości górskiej, co zaowocowało przeprowadzką na południe Polski do małej wioseczki w Beskidzie Wyspowym, położonej pomiędzy Brzeskiem a Nowym Sączem. Tam znaleźli oni spokój, kontakt z przyrodą i wspaniałymi ludźmi. „W końcu dom jest tam, gdzie jest rodzina. Najważniejsze, żebyśmy byli zawsze razem. To daje poczucie bezpieczeństwa. Teraz mam więcej czasu na tworzenie. Uczęszczam też na cotygodniowe spotkania Sądeckiej Kooperatywy Spożywczej, gdzie można zaopatrzyć się w różne, ekologiczne produkty i przetwory a także posłuchać ciekawych wykładów”, - opowiada artystka. Choroba nowotworowa, która została wykryta u rodziców, skłoniła Izabelę do zgłębienia świata medycyny naturalnej/komplementarnej. W marcu 2017 r. tata artystki przegrał walkę z chorobą. „Wierzę, że jego świadomość istnieje dalej i jest w lepszym miejscu. Tęsknota za nim jest nie do opisania”, - ze smutkiem wspomina Izabela.
W moim wywiadzie z Izabelą, zapytałam ją skąd się wzięło zamiłowanie takim kierunkiem w malarstwie jak abstrakcją?
- Fascynacja abstrakcją jest we mnie od małego, a dokładnie od czasu, kiedy jeszcze nie umiałam mówić i wszystko wokół było dla mnie w pewnym sensie abstrakcją. Jako kilkuletnia dziewczynka znalazłam w kuchennej szafce dziwne urządzenie, które mnie absolutnie zachwyciło. Nie miałam pojęcia do czego służy taki dziwoląg; byłam jednak zafascynowana jego formą. Był to metalowy otwieracz do wina z dwoma unoszącymi się do góry ramionami, którego funkcji nijak nie umiałam się domyślić. Od tamtej pory ciągle poszukuję podobnych zachwytów; poszukuję tego, czego nie można wyrazić słowami, ani żadnym konstruktem stworzonym przez człowieka. Poszukuję czystego zachwytu (zachwytu dziecka), który ma polegać na obserwacji i braku analizy. Dla mnie sztuka abstrakcyjna to m.in. idealne połączenie chaosu i porządku - to przedstawienie świata, którego zasad nie możemy do końca objąć rozumem. Lubię obserwować, jak farba rozlewa się i znajduje drogę po najmniejszej linii oporu. Człowiek często czyni podobnie…
Co Pani przedstawia na swych obrazach? W jaki sposób można odszyfrować skryty w nich sens?
- Moje obrazy wiele dla mnie znaczą. Jeden z ostatnich to dwa czarne płótna połączone ze sobą drutem cynowym, który przechodzi przez metalową rurkę (tunel). Dwa czarne płótna symbolizują osobne światy (materialny i duchowy) oraz moją żałobę po ojcu. Tata odszedł do świata, którego nie znam. Pomimo, że nie ma go tu z nami, to dalej czuję się z nim połączona. Cynowy drut to także wspomnienie z dzieciństwa, kiedy razem z tatą przygotowywałam projekt do szkoły lutując cynowego ludzika. Moje obrazy to nie tylko smutek. Jest też w nich miejsce na zabawę. Jeden z moich ulubionych to kwadratowe płótno w kolorze ecru oblane czerwoną farbą. Obraz ten nosi tytuł ‚Chlust’ a inspirowany jest bardzo popularnym, filmowym motywem oblewania swojego rozmówcy trzymanym akurat drinkiem. Koncepcja ta wydaje mi się wyjątkowo zabawna. W swoim życiu nie miałam jeszcze okazji wylać na nikogo kieliszka wina z premedytacją. Zamiast tego postanowiłam utrwalić to na płótnie. ‚Chlust’ to dla mnie przełom - przełamanie perfekcjonizmu i potrzeby kontroli.
Kim Pani chciałaby widzieć swojego synka w przyszłości?
- Mój synek w grudniu skończy sześć lat. Ze względu na fakt, że jego tata nie pochodzi z Polski Alex mówi po polsku i po angielsku. Alex jest cudownym, pełnym empatii dzieckiem, które umie zachwycić się nawet drobnymi rzeczami. Chciałabym, żeby zawsze słuchał swojego wewnętrznego głosu, a w przyszłości wybrał zawód, który kocha. Uwielbiam być jego mamą.
Co Pani wyniosła z rodzinnego domu?
- W moim rodzinnym domu ważna była tradycja. Mama do tej pory przykłada dużą wagę do wszelkiego rodzaju świąt związanych z kościołem katolickim. Dzięki niej mam miłe wspomnienia związane z Bożym Narodzeniem czy też Wielkanocą. Tradycje związane ze świętami kontynuujemy po dziś dzień. Mieszkając przez 10 lat w Irlandii miałam okazję poznać zwyczaje, które różnią się od naszych polskich. Jednak te wyniesione z dzieciństwa mają dla mnie szczególną wartość sentymentalną.
Jak się Pani czuła w obcym kraju po przybyciu do niego? Jaki wpływ na wzrost duchowy mieli ludzie, z którymi Pani obcowała w Irlandii?
- Wyjeżdżając do Irlandii byłam podekscytowana. Mieszkanie za granicą było moim marzeniem od dzieciństwa. Chciałam oderwać się od szarej, polskiej rzeczywistości i poznać inny świat. W Irlandii czułam się jak na wakacjach, pomimo tego, że ciężko pracowałam; najpierw w coffee shopie a potem w firmie kosztorysanckiej. Zaczęło zachwycać mnie wszystko co dziwne i nietypowe. Fascynowali mnie ludzie, którzy wychodzili ponad codzienność. Nauczył mnie tego właściciel coffee shopu Joe, u którego pracowałam po przyjeździe do Irlandii. Joe miał dużo dziwnych znajomych, którzy odwiedzali go w sklepie. Patrząc na ich relacje zamieniłam podejrzliwość i strach przed innością na całkowitą akceptację, a wręcz fascynację. - W Irlandii skończyłam studia fotograficzne (BA in Photographic Media, Griffith College Dublin 2008-2011) co uważam za swój wielki, osobisty sukces. Jestem wdzięczna za to, że dane mi było studiować dziedzinę, którą uwielbiam. W Polsce nie było to możliwe z różnych względów.
Kiedy postanowiła Pani wrócić do Polski? Dlaczego nie została Pani w Irlandii?
Do Polski przeprowadziliśmy się w 2014 roku. Mój partner jest programistą, a firma w której pracuje ma siedzibę także we Wrocławiu. Zdecydowaliśmy, że warto to wykorzystać i tam zamieszkać. Byłam bardzo ciekawa jak wygląda życie w Polsce po tylu latach. We Wrocławiu zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Panuje tam specyficzna, przyjazna atmosfera. Jednak po dwóch latach stwierdziliśmy, że trzeba coś zmienić, zwolnić tempo. Przeprowadziliśmy się w Beskid Wyspowy. Mieszkamy teraz w domku na zboczu góry w malutkiej wioseczce między Brzeskiem a Nowym Sączem, godzinę drogi od Krakowa i od domu rodzinnego. Jest nam tutaj bardzo dobrze. Syn chodzi do cudownego przedszkola, w którym Panie bardzo dbają o edukację i wychowanie dzieci. Jest bardzo zadowolony. Wygląda na to, że przeprowadzki wcale mu nie przeszkadzają a wręcz ekscytują. W końcu dom jest tam, gdzie jest rodzina. Najważniejsze, żebyśmy byli zawsze razem. To daje poczucie bezpieczeństwa. Teraz mam więcej czasu na tworzenie. Uczęszczam też na cotygodniowe spotkania Sądeckiej Kooperatywy Spożywczej, gdzie można zaopatrzyć się w różne, ekologiczne produkty i przetwory a także posłuchać ciekawych wykładów.
Co Pani może powiedzieć o swoim przedsiębiorstwie?
W tym roku otworzyłam działalność o nazwie Foto Essence (http://www.fotoessence.pl). Firma ta zajmuje się głównie fotografią ślubną, rodzinną i portretową. Uwielbiam fotografować ludzi i dokumentować historię na poziomie jednostki. Ślub, czy też zwykły rodzinny spacer, bycie razem - to najcenniejsze momenty, które warto uwiecznić. Świadomie wybrałam by otaczać się szczęśliwymi momentami. Szczęście jest inspirujące i zaraźliwe.
Jak się czuje Pani w sensie profesjonalnym, psychicznym, duchowym aby zajmować się sprawą, która jest całym życiem Pani?
Moje życie to ciągły rozwój. Uwielbiam fotografię i chociaż studiuję ją już od wielu lat to ciągle jest coś nowego do odkrycia. Fotografia to niekończąca się przygoda, która dała mi możliwość sprawdzenia się nie tylko jako artystka, ale także bizneswoman. Interesuję mnie historia jednostki. W takich fotografiach widzę najwięcej emocji. Zobaczymy jak pójdzie mi prowadzenie własnego biznesu w Polsce. Bardzo chciałabym też sprawdzić swoje umiejętności w reportażu społecznym. W tym momencie poszukuję odpowiedniego tematu. Interesuje mnie wiek podeszły i przemijanie. Może będzie to coś związane z hospicjum lub domami starości… kto wie. Jestem otwarta na różne tematy. Najważniejsze jest dla mnie to, by być prawdziwą wobec siebie i innych. Niczego nie udawać. To jest moja droga do szczęścia. Być tu i teraz, cieszyć się każdym momentem a z trudnych doświadczeń czerpać naukę.
Dziękując za wywiad pragnę życzyć Pani Izabeli osiągnięcia tego, co narodziło się w jej kreatywnym sercu, aby mogła cieszyć się owocami swojej pracy, aby będąc Artystką Życia wnosiła w szarość codzienności kolory niewidzianego świata radości, prostoty, spontaniczności, spokoju i miłości.
Wywiad przeprowadziła prof. UP dr hab. Lesława Korenowska
Zobacz galerię (6) |
Komentarze społecznościowe |