Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Kto się boi czarnej wołgi?
Czarna wołga, bobok, utopiec, Cyganie, poprawczak, czarne kropki na języku – tym straszono kiedyś dzieci. I chociaż wydać by się mogło, że tamte czasy odeszły bezpowrotnie w przeszłość to miejskie legendy były, są i będą.
Nikt jej nigdy tak naprawdę nie widział, ale przez lata żyła w świadomości pokoleń. Czarna wołga. Wielu dzisiejszych trzydziesto i czterdziestolatków pamięta dobrze przestrogi rodziców – Nie rozmawiaj z obcymi na ulicy, bo podjedzie czarna wołga i cię porwie. To zazwyczaj wystarczało. Nie trzeba było dodawać, że nikt nie znał nikogo porwanego przez czarną wołgę, ale miejska legenda była tak silna, że tajemniczego samochodu bali się wszyscy.
- U nas niegrzeczne dzieci straszono Cyganami – wspomina Bernard, 45-latek z Raciborza, aktualnie mieszkaniec Ocic. – Albo, że oddadzą Cyganom je albo że Cyganie przyjdą i zabiorą je daleko, daleko…
Natomiast dawniejszymi czasy w Ocicach straszono dziewczyny utopcem. – Gdy byłam młodą dziewczyną to chodziłyśmy na zabawę z Dolnych Ocic do Górnych. Po drodze był taki stawek z mostkiem. Mama mi mówiła, że jak za późno wrócę z tej zabawy, to z tej wody wychyli się utopiec i wciągnie mnie w topiel – wspomina 70-letnia pani Krystyna. – Dziewczyny nosiły wtedy wstążki we włosach, często czerwone, i ten utopiec za te wstążki miał złapać i ciągnąć do wody. Pani Krystyna do dzisiaj pamięta szczegółowy opis utopca – To był taki malutki, półmetrowy zielony ludek, z dużymi uszami i w czarnym kapeluszu.
Również w Ocicach, tyle że w trochę późniejszych latach dzieciaki straszono panem, który jeździł po wsi rowerem i sprzedawał brzozowe miotły – Byłam dość niegrzecznym dzieckiem, czasami wybiegałam na ulicę i nie chciałam jeść obiadu – mówi śmiechem Marcelina, lat 24. – Ten pan od mioteł nie wyglądał zbyt miło, był trochę brudny, może pijany i świetnie nadawał się do straszenia dzieci. Rodzice i dziadkowie wmówili mi, że jeździ po wsi i zbiera dzieci. Dziadek czasami go zatrzymywał i coś tam gadali. Mama wtedy nalewała mi zupę i kazała jeść, bo jak nie, to mnie zabierze. Na nieszczęście dla mnie a na szczęście dla moich rodziców, ten pan zwykle jeździł właśnie w porze obiadu.
Bałam się boboka - przypomina sobie 30-latka Edyta. – Mama nie mówiła dokładnie, co to było ten bobok. Wystarczyło, że powiedziała, że przyjdzie po mnie jak będę niegrzeczna. Ja wyobrażałam go sobie jako strasznego potwora, który grasuje w nocy w naszym domu.
- Zdarzało się, że bywałem niegrzecznym chłopcem i rodzice musieli wymyślić coś potężnego, żeby mnie przestraszyć i trochę zdyscyplinować – śmieje się dzisiaj ze swoich chmurnych szczenięcych lat Mikołaj, lat 40. – Dlatego powiedzieli mi, że jak dalej będę niedobry to mnie oddadzą do poprawczaka. To podziałało. Na jakiś czas oczywiście. Ale do tego stopnia, że wraz z kolegą, którego ojciec tam pracował poszedłem obejrzeć, jak to ten poprawczak wygląda i czy rzeczywiście jest taki straszny.
- Wiele lat temu po ulicach Raciborza chodził pan, którego nazywaliśmy Hardy – przypomina sobie Basia, rocznik 1970. – Na sznurku za sobą ciągnął taką drewnianą kolejkę, w ręce miał policyjnego lizaka i gwizdek. Jak przechodził przez ulicę, to tym lizakiem zatrzymywał auta. My dzieciaki dokuczaliśmy mu, więc nas gonił i czasami któreś z nas trafił takim biczykiem, który też nosił ze sobą. Może tam niektórym mówiono, że ten Hardy go porwie albo zbije. Nie wiem, co się z nim potem stało? Ponoć rodzina wywiozła go do Niemiec. – Ale i na Basię rodzice mieli straszaka. – Jak zachodziło podejrzenie, że mogłam powiedzieć nieprawdę, mama kazała mi pokazać język. I gdy skłamałam to ponoć pojawiała się tam czarna kropka. Tak rodzice mogli manipulować dzieciakami.
Każdy pewnie z nas miał w dzieciństwie takie strachy na Lachy. No właśnie. Jakie?
Jola Reisch
Czarna wołga, wg Wikipedii, to miejska legenda rozpowszechniana w Polsce głównie w latach 60 i 70. XX w., która mówiła o kursującej po mieście czarnej limuzynie marki Wołga - rzekomo porywano nią dzieci i znikały one na zawsze. Według tej pogłoski czarna wołga miała białe firanki w oknach. Inni wspominali jeszcze o białych oponach. Według różnych wersji jeździli nią księża lub zakonnice, Żydzi, ewentualnie wampiry lub sataniści. Samochód miał krążyć po drogach po zmroku. Ktokolwiek nią kierował, porywał dzieci, spuszczał im krew - jako lekarstwo dla bogatych Niemców umierających na białaczkę. W niektórych wariantach ofiary były pozbawiane organów do przeszczepu, przede wszystkim nerek – legenda o czarnej wołdze uległa wówczas skrzyżowaniu ze słynną plotką o złodziejach nerek, prawdopodobnie rozpowszechnianą przez KGB. Według zwolenników teorii spiskowych historia o czarnych wołgach powstała w "departamencie plotki" znajdującym się rzekomo w MSW. Cywilni funkcjonariusze milicji często jeździli w cywilnych samochodach i niespodziewanie dokonywali aresztowania podejrzanych. Według teorii absurdalna historia o czarnej wołdze została celowo rozpuszczona przez agentów UB, by ośmieszyć tego typu opowieści i sprawić, że społeczeństwo nie będzie traktowało poważnie prawdziwych aresztowań. Jest to technika inżynierii społecznej.
Legenda miejska to z pozoru prawdopodobna informacja, rozpowszechniana w mediach, Internecie bądź w kręgach towarzyskich, która budzi wielkie emocje u odbiorców. Przykładem legend miejskich w Polsce jest na przykład właśnie czarna wołga oraz stonka ziemniaczana, ponoć zrzucana przez Amerykanów na PGR-owskie pola.
fot. internet, sxc.hu
Komentarze społecznościowe |