Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Polskę spotykam wszędzie
Ciągle się gdzieś włóczę, ale zawsze kiedy wracam do Polski to czuję, że wróciłem na właściwe miejsce. Czasami to co nas spotyka w życiu nabiera jakiegoś głębszego sensu dopiero z perspektywy czasu. Dlatego postanowiłem napisać ten artykuł.
Polskę spotykam wszędzie
Whartona pokochałem od razu. "Ptasiek" przypadkiem trafił w moje ręce i dalej już poszło. "Spóźnieni kochankowie”, "Franky Furbo" ,"Tato","W księżycową jasną noc", "Dom na Sekwanie". Ostatnio szukając czegoś w mojej biblioteczce przez przypadek spadła mi książka tegoż autora. "Niezawinione śmierci". Podnosząc ją dostrzegłem datę na ostatniej stronie pod tekstem 9 maja 1994, Port Marly. Kto by pomyślał, że życie tak się potoczy?
Fotografować uwielbiam, malować nie potrafię, ale zawsze zachwycali mnie impresjoniści. Czytałem ich biografie i oglądałem obrazy. Podobają mi się również obrazy Whartona. Renoir, Sisley, Pissarro, Vlamnick, Manet, Monet. Światło i zapach, który potrafili uchwycić na swoich płótnach. W 2007 przejeżdżałem przez Paryż ze znajomym. Objechaliśmy Łuk Triumfalny i zatrzymaliśmy się naprzeciw jakiejś restauracji, ponieważ zrobił się korek. Fotografowałem zachwycony tym miastem, wdychałem zapach bagietek dochodzący z jakiejś piekarni. Dwóch kelnerów z pobliskiej restauracji machało do mnie przyjaźnie widząc, że fotografuję. Zrobiłem zdjęcie odbicia naszego samochodu w lustrzanej witrynie tej restauracji. Będąc już w domu przeglądając zdjęcia zauważyłem, że na futrynie witryny tej paryskiej restauracji widnieje delikatny różowy pionowy napis POLSKA.
Minęły dwa lata. Przyszedł maj 2009.Wyjechałem do pracy do Francji. Wylądowałem w miejscowości Louvenciennes około 20 km od Paryża. Kiedy po pracy zacząłem poznawać okolicę i ludzi nagle okazało się, że mieszkał tam Camille Pissarro, Renoir. Malowali tutaj Alfred Sisley, Vlaminck. W miejscach,gdzie prawdopodobnie malowali ustawione są reprodukcje ich obrazów. Byłem zachwycony chłonąc tę atmosferę.
W któreś sobotnie popołudnie poszedłem po pracy do pobliskiego Port Marly. Po drodze zauważyłem plakat informujący o festynie ku pamięci Williama Whartona. Otworzyły mi się oczy, kiedy przyszedłem na nadbrzeże i zobaczyłem przycumowaną barkę, na której pisarz tyle stworzył. Przedstawienie i koncert przeciągnął się długo w noc. Czytano fragmenty "Ptaśka" po francusku i angielsku. Miałem okazję wejść na barkę. Dla mnie znaczyło to tak wiele. Poznałem wtedy wielu Francuzów, którzy byli zachwyceni dowiadując się, że jestem Polakiem i wiem tak wiele o Whartonie, Pissarro, Renoirze, Gauginie, Degasie.
Nasze późniejsze spotkania czy to przy grze w Petanque, czy też wieczorem przy winie w restauracji, pozwoliły mi bliżej się z nimi poznać. Naprawdę wspaniali ludzie. Kiedyś późnym wieczorem w piątek poszedłem do sąsiedniego Bourgival na spacer. Zaczęło padać. Schroniłem się więc pod wielkimi drzwiami katedry. Było już około 1 w nocy, ale z wewnątrz dochodził potężny dźwięk organów. Bach, Beethowen i inni. Dawno przestało lać, a ja siedziałem oparty głową o drżące od dźwięku drzwi, zasłuchany, z zamkniętymi oczyma. Po mojej prawej stronie w odległości jakiś 40cm siedział sobie najspokojniej młody, trochę potargany i zmoknięty gołąb. Muzyka brzmiała potężnie, a on siedział z przymkniętymi oczkami. I tak razem siedzieliśmy do prawie 3-ciej nad ranem.
Ocknąłem się, kiedy poczułem, że moje plecy straciły oparcie. Gołębia nie było a nade mną stał przestraszony organista. Coś do mnie powiedział. Nie zrozumiałem. ŻI SŁI POLONEZ NO PARLE FRANSE.DU JU SPIK INGLISZ? - powiedziałem wstając szybko. I HEAR HOW YOU PLAYING. BEAUTIFUL.I LIVE IN LOUVENCIENNES.I WORK IN ELANCOURT. I tak pierwsze lody zostały przełamane. Dowiedziałem się, że po południu w niedzielę będzie koncert organowy. Przyjąłem zaproszenie. Miałem zamiar pójść, ale wszystko potoczyło się inaczej.
Po powrocie z pracy postanowiłem, że jadę na noc do Paryża. Sam. Poszedłem do sąsiedniego Saint Germain en Laye i stamtąd pociągiem przyjechałem na Charles de Gaulle Etoile. Wyszedłem na wierzch, na ulicę. Pierwszy zapach Paryża przypomniał mi tamten dzień sprzed dwóch lat. Włóczyłem się ulicami, byłem pod Łukiem, a tam znów napisy kojarzące się z Polską OSTROLENKA.W oddali, jak latarnia morska, Wieża Eiffle omiatała reflektorami okolicę. Podążam w tamtą stronę. Plac VARSOVIE i jakże swojsko w Paryżu. Sekwana, barki. Pod wieżą masy ludzi na trawnikach. Piją wino. Wszędzie słychać śmiech. Idę dalej. Paryż żyje oddycha, bezdomni, samotne rowery. Dochodzę do Stacji Cambronne tam też spotykam samotny rower pozostawiony pod ogrodzeniem. Idę w stronę placu Trocadero. Tam przygotowany tor przeszkód na jutrzejsze zawody w jeździe na rolkach
Włóczę się do rana. Mam wodę i kawę w termosie. Mocną i czarną jak smoła. Dużą paczkę ciastek. O wschodzie słońca idę wzdłuż Sekwany. W oddali widzę most, a na nim złote konie czy lwy na kolumnach. Błyszczą w słońcu. Sekwana jest błękitna i czerwona jednocześnie od wstającego słońca. Dochodzę do mostu i przystaję zaskoczony, bo oto pomnik, a na nim nazwisko Mickiewicza. Znowu Polska tak blisko.
Mija mnie jakaś uprawiająca jogging kobieta. Zagaduje mnie po angielsku. To Jennifer. Angielka. Jest zaskoczona , kiedy dowiaduje się, że jestem Polakiem. Jest równie zaskoczona odkryciem tutaj pomnika poświęconemu Mickiewiczowi. Jennifer mówi, że czytała Mickiewicza i bardzo jej się podoba? Powiedziała również, że uwielbia Chopina i Bądarzewską. Co do Chopina nie miałem wątpliwości, co do tego drugiego nazwiska miałem to dopiero odkryć kilka tygodni później. Rozstaliśmy się z uśmiechem.
Byłem już zmęczony, ale wciąż robiłem zdjęcia. Paryż pachniał świeżością. Samochody prawie nie jeździły. Piękny niedzielny poranek. Wróciłem na Plac Trocadero. I tam zdrzemnąłem się na ławce. Obudziła mnie muzyka. Na tarasie koło fontanny odbywały się międzynarodowe zawody w jeździe wolnej na rolkach. Tam też poznałem Irenę z Gdańska, która wygrała w jakiejś kategorii. I znów Polska tak blisko.
Z Paryża wróciłem późnym wieczorem. Następnego dnia po pracy poszedłem do sąsiedniego Saint Germain en Laye. Mają tam przepiękny park. Prawie jak Wersal. Kiedy szedłem koło tamtejszego kościoła niedaleko stacji metra zauważyłem wystawiony obraz Jezusa Miłosiernego wg Siostry Faustyny Kowalskiej. Podszedłem bliżej, by zrobić zdjęcia. Nie było na nim jednak napisu JEZU UFAM TOBIE. Fotografowałem, kiedy wyszedł proboszcz. Uśmiechnął się i powiedział coś do mnie po francusku. Nie zrozumiałem. Zaczęliśmy rozmawiać po angielsku. Spytałem go o nieobecny napis, a on na to odpowiedział mi pięknym polskim JEZU UFAM TOBIE i uśmiechnął się. Polska znów tak blisko. Wszedłem do środka. Było to nabożeństwo do miłosierdzia Chrystusa. Tam poznałem Serga i Chrisa, Francuzów, którzy nadal są moimi znajomymi. Utrzymujemy kontakt przez internet. Wróciłem do Louvenciennes późną nocą.
Następna niedziela była pierwszą w miesiącu i okazało się, że w Paryżu muzea są wtedy za darmo. Była też druga niespodzianka. Dowiedziałem się, że w Paryżu mieszkają dwie siostry mojej znajomej. Zabrałem więc znajomego i pojechaliśmy do Paryża. Halinkę poznałem koło fontanny Trocadero. Poszliśmy pod wieżę, a potem w stronę tego mostu ze złotymi posągami na kolumnach. I tutaj rzecz niesamowita. Halinka okazała się konserwatorem sztuki na domiar tego, kiedy uświadomiła sobie dokładną datę naszego spotkania to aż oniemiała. Okazało się, że dokładnie równo 20 lat wcześniej ona z innymi konserwatorami pokrywała cienką warstwą złota te posągi, które teraz lśniły w słońcu. Znów polskie ślady.
Zwiedziliśmy za darmo Luwr i byliśmy w Notre Dame. Pożegnaliśmy się wieczorem. Minął tydzień i nadeszła następna niedziela. Poszedłem ze znajomym, który był ze mną w Paryżu tydzień wcześniej do pięknego parku w pobliskiej miejscowości Le Vesinet. Tam rozmawialiśmy przechodząc koło dwóch starszych pań. Kiedy usłyszały, że rozmawiamy po polsku zawołały nas. Usiedliśmy i taką łamaną angielszczyzną dowiedzieliśmy się o jakimś mieszkającym tam Polaku o nazwisku Gundlach. Najzabawniejsze było to, że około 1956 roku, jak wynikało z wypowiedzi tych pań, Polak ten zajmował się hodowlą pieczarek. Znów polskie ślady tak daleko od kraju.
Będąc już w Polsce przeglądałem w bibliotece jakąś gazetę i tam trafiłem na wzmiankę o Rudolfie Gundlachu, który osiadł właśnie w Le Vesinet i zajmował się hodowlą pieczarek. Otóż ten człowiek okazał się doskonałym inżynierem, który skonstruował peryskop do czołgów. Zaczynając od angielskich, poprzez amerykańskie a na radzieckich T-34 kończąc, wszystkie one miały zainstalowane właśnie peryskopy jego pomysłu, który poszerzał pole widzenia, dzięki czemu zwiększał bezpieczeństwo załogi i umożliwiał lepszy ostrzał. Gundlach po wojnie musiał skarżyć się o swoje prawa patentowe. W końcu kupił sobie za resztę pieniędzy z wygranego procesu willę w tej pięknej francuskiej miejscowości i tam zakończył życie.
Odnośnie Tekli Bądarzewskiej, bo tak brzmi jej pełne nazwisko, a o której mówiła mi nad brzegim Sekwany angielka Jennifer, dowiedziałem się przez przypadek czytając LISTY Z AMERYKI Henryka Sienkiewicza. Ta żyjąca w XIX wieku kompozytorka u nas prawie nieznana, w Japonii robi ogromną furorę. Dzięki Dorocie Hałasie z Polskiego Radia, która zrobiła wywiad z japońskim producentem i wydawcą płyty, świat poznał odnalezione utwory Tekli Bądarzewskiej. Ja osobiście miałem możliwość usłyszeć najbardziej znany utwór, o którym właśnie Sienkiewicz pisał w LISTACH Z AMERYKI. "Modlitwa Dziewicy". Słyszałem go w wykonaniu mojej znajomej świetnej pianistki chińskiego pochodzenia MAN LI-SZCZEPAŃSKIEJ.W jej grze jest tyle pasji i głębi. To znajomość z nią zmotywowała mnie do tego, aby posłuchać Chopina, bo jak to może być, abym ja, Polak nie miał pojęcia o muzyce naszego największego kompozytora.
I to niesamowite. Chopin zaczął mi towarzyszyć przy pracy! Kiedy fotografuję, a potem obrabiam zdjęcia na komputerze, to jego muzyka towarzyszy mi i zawsze zaskakuje czymś nowym jakby ukrytym. Jest jakby złożona z wielu warstw i za każdym razem odkrywa się coś nowego .Jak to wszystko niesamowicie się z sobą splotło. Wharton w Port Marly, Gundlach w Le Vesinet, Jennifer w Paryżu, Mickiewicz, Chopin, Bądarzewska i płyta z jej utworami odnalezionymi i wydanymi przez Japończyka, któremu "Modlitwę Dziewicy" grała mama w dzieciństwie. Man Li-Szczepańska, kiedy grała mi "Modlitwę Dziewicy" powiedziała, że pamięta ten utwór jeszcze z dzieciństwa, które spędziła w domu rodzinnym w Pekinie. Polskę spotyka się więc wszędzie.
Na koniec muszę wspomnieć jeszcze o dwóch spotkaniach z Polską tak daleko od jej granic. Pierwsze to na samym początku, kiedy w niedzielne przedpołudnie poszedłem do kościoła do pobliskiego Le Pecq. Tam wewnątrz wisiał obraz wg Faustyny Kowalskiej, ale na nim widniał napis JEZU UFAM TOBIE. Po mszy proboszcz osobiście żegnał się z każdym przy drzwiach. Tam poznałem Simone. Murzynkę z dwójką dzieci. To ona uświadomiła mi, że proboszcz ma polskie korzenie i nazywa się Wątusz, nie jestem pewien czy tak pisze się jego nazwisko, ale znów Polskę spotyka się wszędzie.
Moje ostatnie spotkanie miało miejsce na lotnisku przed odlotem. Kiedy już staliśmy patrząc jak nasz samolot kołuje na stanowisko, zauważyłem mały dwupłatowiec na pasie startowym. Miał białego orła na boku. Wzbił się z wdziękiem w powietrze i wykonywał cudowne ewolucje nad płytą lotniska. Potem były już Katowice i polska ziemia pod stopami.
Zobacz galerię (39) |
Komentarze społecznościowe |