Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Paśnik Kamy
Jej portrety mają coś z atmosfery obrazów Witkacego. Portretowani skarżą się czasami na zbyt mały pierwiastek piękności ich oblicz na obrazie, choć w obrazach Kamy chodzi przecież o coś zupełnie innego, chodzi o spotkanie z człowiekiem.
Nie sposób nie zauważyć tego miejsca. Przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic Poznania – Fredry 12 – od pięciu lat istnieje portreciarnia Kamy Kuik zwana „Paśnikiem Kamy”. Malarka postanowiła zaeksperymentować i wyjść ze swoją sztuką „na ulicę”. Jej portrety mają coś z atmosfery obrazów Witkacego. Portretowani skarżą się czasami na zbyt mały pierwiastek „piękności” ich oblicz na obrazie, choć w obrazach Kamy chodzi przecież o coś zupełnie innego, chodzi o spotkanie z człowiekiem.
PAŚNIK
Pomysł „Paśnika” pojawił się, kiedy portretowałam pracowników kawiarni „Pod Pretekstem” – mówi Kama Kuik – rzucił go sam właściciel, Jan Babczyszyn. W klubo-kawiarni występują znani polscy muzycy, pan Jan zaproponował mi, bym wzięła to pomieszczenie, w którym kiedyś był Kebab i urządziła tu portreciarnię – otwartą pracownię malarską. Kawiarnia jest obok, a klub naprzeciwko. Artyści zapraszani są tu przed koncertem, robię im portret, trochę rozmawiamy. Czasami czuję się onieśmielona, bo to w końcu tak znane osoby. Obecnie mam już ok. 70-ciu portretów osób, które wystąpiły w klubie. Poszukuję miejsc, by je pokazać na wystawie, za trzy lata zostaną przekazane na aukcję i projekt zostanie zamknięty. Chcieliśmy z panem Janem, by „Paśnik” był miejscem, gdzie każdy może wejść, pooglądać obrazy, pogadać o sztuce, może zamówić portret. Niestety ludzie jakoś się boją tego typu miejsc w Polsce. Najczęściej wchodzą cudzoziemcy gnani ciekawością. Tak właśnie poznałam pewnego Niemca, który wpadł tu tuż przed 22-gą w nocy. Zaciekawiony zapytał jak działa „Paśnik”. Poprosił o portret, malowałam do 1-wszej w nocy, bo wkrótce wyjeżdżał. Podobnie było z wieloma innymi osobami, dzięki którym później udało mi się wystawić moje obrazy na wystawie w Berlinie i we Frankfurcie. „Paśnik”, jak sama nazwa mówi, ma karmić, karmić sztuką o każdej porze – tak nazwany był mieszczący się tutaj wcześniej zakład gastronomiczny, spodobało mi się i dodałam tylko swoje imię.
URODZINY ULICY FREDRY
Początki oswajania mieszkańców Poznania z portreciarnią Kamy Kuik, absolwentki poznańskiej ASP, były bardzo trudne. Choć podobne miejsca istnieją i mają się dobrze w Europie Zachodniej, u nas podchodzi się do nich z dużą dozą nieśmiałości. Artystka wymyśliła więc „Portret Ulicy Fredry”, którego wernisaż odbywa się w dzień urodzin patrona ulicy, Aleksandra Fredry, w skrócie imprezę nazwano urodzinami ulicy. Postanowiła sportretować mieszkańców ulicy i pracowników znajdujących się tam firm i pokazać te obrazy na wystawie urządzonej na chodniku przed pracownią, jakieś 30 metrów od legendarnego już Okrąglaka. Pomysł jednak w pierwszym roku działalności Kamy nie spotkał się z aprobatą władz miasta, nie dały więc pieniędzy. Z dużą rezerwą podeszli do niego też rezydenci z ulicy. Znalazło się jednak troje zapaleńców, którzy pomogli Kamie sfinansować imprezę. Idea spodobała się dyrektorowi lokalnego oddziału dużego banku, Pawłowi Nawrockiemu. – Nie zastanawiałem się nad sensem tego przedsięwzięcia, ale nad szansami na jego przetrwanie. Dotowanie sztuki i działalność na rzecz integracji społecznej zawsze mają sens – mówi dyrektor Nawrocki. Warto było jednak przełamać lody. Zainwestować własne pieniądze i czas. W tym roku Kama organizuje tę imprezę po raz czwarty, dokładnie w dniu urodzin Aleksandra Fredry tj. 20 czerwca. - To będzie moje pożegnanie z Paśnikiem, mam nadzieję, że zwyczaj urodzin ulicy Fredry przetrwa, sama chciałabym pomyśleć o innym projekcie, więc święto ulicy pozostanie w rękach jej mieszkańców. Takie było założenie – zintegrować ludzi na codzień mieszkających i pracujących w tym samym miejscu. Film z poprzedniej imprezy jest na You Tube. Kiedyś miałam marzenie, że ten pomysł podchwycą inne dzielnice i będą urodziny ulicy Słowackiego, Mickiewicza, ulicy Klonowej na przykład. W Poznaniu jest przecież tylu artystów. Może kiedyś tak będzie – mówi rozmarzona Kama. Portrety z imprezy przy Fredry zagościły już w oknach Empiku i nowoczesnego budynku Aula Nova Akademii Muzycznej. Wyszły więc na ulicę, jak zamierzała autorka.
BERLINADA I RESZTA
Malarka od kilku lat pozostaje w kontakcie ze środowiskiem artystów z Kotłasu w Rosji w okręgu archangielskim. Z inicjatywy mieszkańców odbywają się tam Dni Kultury Polskiej. Kamę fascynuje fakt, że są one organizowane głównie przez Rosjan. Kotłas to miejsce gdzie w okresie wojny i łagrów zginęło około 25 tys. ludzi. Na dworcu w Kołtasie, wg jednej z hipotez zmarł polski aktor Eugeniusz Bodo, a w łagrze ojciec malarza i poety Andrzeja Strumiłły. Jednak sympatia do Polaków wynika z innych pobudek: chodzi o wymianę artystyczną. W czasie ostatniego pobytu Kama malowała mieszkańców wsi Lediny pod Kargopolem. Weszła w kontakt z lokalną artystyczną szkołą, do dziś wymienia maile ze studentami. Obecnie malarka poszukuje sponsora, by zrealizować kolejny projekt polegający na sportretowaniu najstarszych mieszkańców Kotłasu, którzy często rozpoczynali swoje życie tam od łagru. Ich historie odchodzą wraz z nimi, malarka chce je zebrać i zilustrować swoimi obrazami. Kama Kuk jest świetną organizatorką, bardzo płodną artystycznie i kreatywną. Trzy lata temu zorganizowała Festiwal Młodych Poznańskich Artystów – Berlinada 2007. Dzięki imprezie powstał cykl portretów pod tytułem „Kobiety z tamtych lat”, w których silnie widać inspirowanie się artystki filmami z okresu międzywojennego. W ramach Berlinady odbywały się też koncerty.
SPOTKANIE PRZY PORTRECIE
W Polsce trudno jest pokazać obrazy mówiące o trudnych sprawach – ciągnie Kama Kuik. Mam cykl obrazów, które powstały, gdy odchodził mój tata. Osobom towarzyszącym odchodzeniu jest bardzo trudno, a jeszcze trudniej, gdy nie mogą o tym rozmawiać z innymi, bo ludzie uciekają od rozmów o cierpieniu. Moim sposobem na radzenie sobie z tym było malowanie. Każdy portret Kamy Kuik ma swoją historię, to opowieść o człowieku. W czasie powstawania portretu można popijać kawę, czasami wzrok portretowanego przyciągnie przejeżdżający ulicą Fredry tramwaj albo syrena karetki pogotowia. W tej jednej sekundzie malarce wpada w oko jakiś niepowtarzalny grymas na twarzy modela i jest on niejednokrotnie uwieczniony na obrazie. W malowaniu portretu chodzi przecież głównie o spotkanie, stąd drugi człon nazwy „Pracownia Spotkań Portretowych”. Zwykle powstają trzy wersje portretu, każda różni się od siebie barwą, nastrojem, czy grubością linii. - Niejeden z modeli z tych obrazów mógłby podpisać się pod słowami Karla Krausa, portretowanego przez austryjackiego malarza Oscara Kokoschkę: „Jest możliwe, iż ci, którzy mnie znają, nie rozpoznają mnie na nim. Ale z pewnością będą mnie rozpoznawać ci, którzy mnie nie znają” – pisze w katalogu towarzyszącemu cyklowi Marta Smolińska-Byczuk.
Zobacz galerię (2) |
Komentarze społecznościowe |