Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Dwie historie – jeden taniec kontra jeden widz – wiele myśli
29 października 2016 roku w Operze Krakowskiej odbyła się premiera spektaklu baletowego pod tytułem „Dwie historie – jeden taniec” opartego na utworach dwóch polskich współczesnych kompozytorów Piotra Orzechowskiego i Krzysztofa Ścierańskiego.
Przedstawienie zostało zrealizowane w dwóch częściach przez utalentowanego tancerza i choreografa Jacka Tyskiego. Pierwsza część to taniec artystów baletu pod akompaniament jazzowy Piotra Orzechowskiego w wykonani samego autora.
W tym miejscu pozwolę sobie na małą refleksję. W ścianach Opery Krakowskiej, jak wskazuje sama nazwa tej zacnej instytucji kulturowej, tradycyjnie rozbrzmiewała i brzmi muzyka wielkich mistrzów różnych epok i krajów, tworząc niepowtarzalną atmosferę różnobarwnych dźwięków w świątyni sztuki śpiewanej i tanecznej... Tak przynajmniej odbieram Operę jak najwyższy i najbardziej szlachetny obiekt sakralizacji i kultywacji muzyki poważnej...
Wracając do spektaklu „Dwie historie – jeden taniec”, trzeba zauważyć, iż od pierwszych nut, które padły na fortepian pod naciskiem palców Orzechowskiego, stało się zrozumiałym, iż przed publicznością powstaje dosyć trudne zadanie wysłuchania pełnej dysonansów muzyki jazzowej w niekonwencjonalnym wykonaniu. Można i tak, tym bardziej, że był dodany do nazwiska młodego kompozytora przydomek „głośny pianohooligan”. Bez wątpienia można niestandardowo wykonywać muzykę, zwłaszcza tę, którą muzyk sam komponuje. Pytanie w czymś innym: czy taka muzyka nie nadwyręża wysublimowanej atmosfery muzycznej Opery? Może w innych miejscach taki rodzaj muzyki byłby bardziej na miejscu?
Wracając do spektaklu, należy podkreślić, iż dla tancerzy baletu wykonanie ruchów choreograficznych w takt muzyki Orzechowskiego, brzmiącej jako przerywana gamma dysonansów i urwanych dźwięków, było prawdziwym wyzwaniem. Kujące i rozdzierające emocje eksplikowane przez kompozytora były umiejętnie odzwierciedlane w gestach i ruchach tancerzy (na zmianę męskie i damskie występy), co stwarzało wrażenie ciągłego napięcia, zawodów miłosnych, ostrej walki kobiet o mężczyznę, absolutny brak harmonii uczuć. Choreograf Jacek Tyski dokonał prawdziwego cudu, aby tak trudną dla odbiorcy współczesną muzykę jazzową przedstawić plastycznie i tanecznie na scenie przy pomocy mowy ciała artystów baletu, przy tym dodając jej sensownej treści i wydobywając z niej żywe uczucia, głębokie i autentyczne, pełne sprzeczności, rozterek, niespełnienia...
Druga część spektaklu pozwoliła publiczności zanurzyć się w całkowicie inną muzykę – w melodię piękną i porywającą, wykonywaną przez słynnego kompozytora i gitarzystę Krzysztofa Ścierańskiego. Jego fantastyczna gra na gitarze basowej od pierwszych nut podbiła publiczność. Zupełnie inna muzyka, muzyka pełna gęstych dźwięków harmonijnie połączonych ze sobą zakrólowała w Operze Krakowskiej. Gdy artyści baletu wyszli na scenę i zaczęli cudny taniec miłości, plastycznie przelewając jeden ruch w drugi, widownia była jak zaczarowana. Bardzo umiejętnie i profesjonalnie, z wyciągniętymi pasażami tworzonymi przy pomocy gracji nóg i rąk, tancerze sprawiali, iż muzyka Ścierańskiego ożywała, nabierała ciepłych barw, coraz to bardziej wciągając publiczność w historię miłości, eksplikującej różne oblicza radości i smutku tego uczucia. Z zatamowanym tchem można było prześledzić, jak rodzą się te delikatne i wspaniałe uczucia, rozświetlające twarze zakochanych i dające im wiele radości, jak przechodzą różne metamorfozy, niestety nie zawsze pozytywne i przyjemne, dlatego w takt muzyki baletnicy Martyna Dobosz i Agnieszka Chlebowska swym pięknym tańcem po mistrzowsku uwypukliły towarzyszące miłości zazdrość, zdradę, opuszczenie itd. Solistka Agnieszka Chlebowska najbardziej umiejętnie potrafiła przekazać najdelikatniejsze odcienie melodii, którą wydobywała gitara basowa Ścierańskiego. Gdy uważnie przyglądać się technice tanecznej, którą zaprezentowały baletnice Opery Krakowskiej, to można było zauważyć różnice w wykonaniu przez tancerki finałowych taktów muzycznych. Mam na myśli wykończenie fraz melodii przy pomocy rąk. Niestety nie wszystkim artystkom baletu udało się zgrabnie i pięknie dokończyć je – ręce baletnic przy zakończeniu fragmentu muzycznego nie zawsze precyzyjnie pozwalały dźwiękowi zamilknąć, zniknąć, roztopić się w idącej za nim pauzie lub fermacie zamykając go wymownymi gestami przy udziale palców i rąk.
W jednym ze swoich monologów o rękach wybitna rosyjska tancerka i choreografka Maja Plisiecka powiedziała: „Ręce to zawsze obraz. Nogi baletnicy to akompaniament, a ręce to melodia. Ważnym jest tańczyć nie pod akompaniament muzyki, a tańczyć samą muzykę… Jeżeli w melodii przedłuża się nuta, u tancerki powinien wydłużyć się ruch…W muzyce zawsze jest zawarty tekst roli baletnicy”. Ten cud udało się zobaczyć w spektaklu.
Utalentowana solistka Opery Krakowskiej Agnieszka Chlebowska bardzo profesjonalnie potwierdziła słowa mistrzyni rosyjskiego baletu. Wszystkie jej ruchy i gesty były na tyle doskonale odszlifowane i precyzyjne, głęboko wcielone w melodię gitary kompozytora, a niezwykle piękna przezroczystość rąk potrafiła finezyjnie zatrzymywać każdy finał fragmentu muzycznego, że wydawało się, iż to tancerka tworzy muzykę, a gitarzysta tylko przekłada każdy jej wysublimowany gest i ruch artystycznych rąk i niezwykle lekkich nóg na znaki muzyczne.
„Dwie historie – jeden taniec”... Oczywiście, że można tańczyć prawie pod każdą muzykę, wyrażając przy tym identyczne uczucia przy pomocy różnej choreografii, aranżacji, dekoracji, kostiumów... Ważną jest inna rzecz – czy znajdą wszystkie skomponowane utwory muzyczne, przełożone na ruchy i gesty tancerzy, swojego widza, czy przejdą do historii wielkiej muzyki i nieśmiertelnego tańca...
dr hab. prof. UP Lesława Korenowska
Zobacz galerię (5) |
Komentarze społecznościowe |