Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Prąd stały – prąd zmienny. Rok 2016 w polskiej sztuce
Na początku można byłoby zapytać: czy nie za późno na podsumowania? Rzeczywiście, przełom lutego i marca to czas, kiedy okres gorączkowych prób nakreślenia krajobrazu artystycznego Anno Domini 2016 raczej już minął. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło i ten czasowy poślizg także ma swoje zalety: po pierwsze umożliwia złapanie dystansu, wobec tego, czym żyliśmy w ubiegłym roku, po drugie – wiele kwestii, które ledwie zarysowały się na jego horyzoncie, znalazło już swoje rozwinięcie. W punkcie, w jakim się teraz znajdujemy, łatwiej też pokusić się może nie tyle o jednoznaczne określenie tego, co nas czeka, ile wskazanie kierunków, w jakich może podążyć w przyszłości nasza uwaga.
Wielkie nazwiska
Dziesiątki centrów sztuki, muzeów i galerii nieustannie kuszą nas swoją ofertą wystawienniczą. Wszystkiego obejrzeć się nie da, ale wobec wielkich zagranicznych nazwisk, które od czasu do czasu udaje się sprowadzić na nasze rodzime podwórko, nie można przejść obojętnie. Nie sposób więc omawiać roku 2016 w sztukach wizualnych i pominąć przy tym wystawy amerykańskiej gwiazdy Franka Stelli w POLIN – Muzeum Historii Żydów Polskich. Głód prezentacji artystów tej skali, jaki odczuwamy w naszym kraju, sprawił, że ekspozycja była po prostu skazana na sukces i musiała stać się blockbusterem, który porównywać można chyba tylko z wystawą Marka Rothki, jaką kilka lat temu uraczyło nas Muzeum Narodowe w Warszawie. Pokaz Frank Stella i synagogi dawnej Polski nie tylko pozwolił nam poczuć emocje związane z wizytą chodzącej legendy, ale przede wszystkim był bardzo udaną próbą przerzucenia pomostu między różnymi epokami i kulturami. Pochodzący z pierwszej połowy lat 70. XX wieku cykl Polskie miasteczka (Polish villages), który był osią wystawy, wyrastał bowiem z inspiracji, jaką dostarczyła malarzowi książką pary polskich architektów, Marii i Kazimierza Piechotków, dotyczącą budownictwa synagogalnego na terenie II Rzeczpospolitej.
Na listę wybitnych światowych twórców, którzy odwiedzili ostatnio Polskę, wpisał się także Daniel Spoerri, który jeszcze do kwietnia bieżącego roku pokazuje w MOCAK-u swoją Sztukę wyjętą z codzienności. Clou prezentacji stanowią dzieła, z którymi Spoerri jest najbardziej kojarzony – asamblaże ze stołami zastawionymi naczyniami, bibelotami, pozostałościami po posiłkach. Pojawiają się na niej także prace pochodzące z innych cykli, gdzie również posłużono się motywem „resztek po człowieku” – wszystkie manifestują skłonności artysty do kompulsywnego zbieractwa. Na salonach przewijały się jednak nie tylko nazwiska klasyków współczesności, ale także mistrzów sztuki dawnej. Nie sposób zapomnieć w tym kontekście o wystawie Brescia. Renesans na Północy Włoch w Muzeum Narodowym w Warszawie, na której zaprezentowano światowej klasy dzieła Rafaela, Tintoretta, Tycjana czy Lorenza Lotto, które rzadko udaje się sprowadzić do naszego kraju. A wszystko to w świetnej aranżacji (czy raczej należałoby powiedzieć – scenografii) Borisa Kudlički.
Polski top
Rok 2016 w obszarze polskiej sztuki (w tym tej młodej) jawi się jako mało dynamiczny, jeśli sugerować się wynikami różnego rodzaju rankingów, konkursów i plebiscytów. Kompas Sztuki od co najmniej dwóch lat wciąż wyznacza bowiem ten sam kierunek. Klasyfikację topowych polskich artystów ponownie zdominowała dwójka malarzy, których nie trzeba już chyba przedstawiać: Bartosz Kokosiński i Ewa Juszkiewicz. Podium zamykał Mariusz Tarkawian – czujny obserwator rzeczywistości, a zwłaszcza artystycznego światka, który to często przedstawia w swoich rysunkach. Bardziej frapujące rozstrzygnięcie w dziedzinie sztuk wizualnych przyniosła gala rozdania „Paszportów Polityki”. Nagroda trafiła do Daniela Rycharskiego, autora m.in. mobilnego Pomnika Chłopa, który uhonorowany został za „intrygujące połączenie duchowości z aktywizmem, konserwatyzmu z otwartością i prowincjonalizmu z europejskością” oraz „nadanie całkiem nowego sensu terminowi »sztuka wiejska«”[1]. Natomiast artystyczną podróż do Nowego Jorku Hestia zasponsoruje Piotrowi Urbańcowi, artyście z dużym dystansem zarówno do sztuki, jak i rzeczywistość, które w humorystyczny sposób splata w swoich pracach w jedną całość. Kolejną edycję tracącego coraz bardziej na prestiżu Konkursu Gepperta wygrała Kle Mens, ekscentryczna malarka, na której praktykę silnie wpłynęło wychowanie w tradycji katolickiej i rozbudzone przez nie marzenia o świętości. Dużo ciekawsze wydaje się jednak malarstwo Celiny Kanunnikavy, laureatki drugiej nagrody (Prezydenta Miasta Wrocławia), artystki rozdartej między Polską a Białorusią, uprawiającej malarstwo zaangażowane i bardzo aktualne, które pokazywała m.in. na wystawie Masa i władza w toruńskiej Wozowni.
Stolica (sztuki) znów w Krakowie?
Co działo się w najważniejszych ośrodkach? Chciałoby się powiedzieć, że Polska miała w ubiegłym roku trzy stolice. Choć w Warszawie działo się najwięcej – jak to w centrum artystycznej produkcji – ilość nie zawsze przekładała się na jakość. Przereklamowanych towarów było sporo. Takim właśnie okazało się np. Bogactwo w Zachęcie – wystawa, która miała być „autoironicznym żartem” ze strony autorek ekspozycji, a stała się, jak zgrabnie ujął to Adam Mazur, „przaśnym, kuratorskim żarcichem”[3]. Nienajlepsze recenzje zbierała również wystawa współczesnej sztuki azjatyckiej w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. W 2016 roku upłynął też pod znakiem pożegnania z Emilką – siedzibą Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Choć muzeum wciąż czeka na swoje nowe, stałe lokum, nie ustaje w wysiłkach zachowania wystawienniczej ciągłość na najwyższym poziomie.
Dużo lepiej na tle Warszawy wypada Kraków. Wystawa Maxa Ernsta Sny ornitologa w Międzynarodowym Centrum Kultury, pokaz prac Jarosława Kozłowskiego z lat 1965–1985 pt. Doznania rzeczywistości i praktyki konceptualne w MOCAK-u (przeniesiony z toruńskiego CSW), czy ekspozycja Rondo znaczy koło Anny Zaradny (propozycja z ambitnego programu wdrażanego przez dyrektorkę Bunkra Sztuki Magdalenę Ziółkowską) – to tylko niektóre z wartych odnotowania wydarzeń, jakie miały miejsce w minionym roku u stóp Wawelu. Dorzucić do tego należy też dwie propozycje Cricoteki, której bardzo mocną stroną są wystawy czasowe. W minionych latach sukcesy w tym obszarze instytucja zawdzięczała współpracy z Joanną Zielińską, która pokazała tu Nic dwa razy (2014) i instalację Christiana Boltanskiego (2015). W 2016 roku przychylność zarówno krytyki, jak i publiczności zyskała kolejna przygotowana przez Zielińską wystawa: Kiedy znów będę mały, oparta na motywie dojrzewania i tropieniu procesów kształtowania się artystycznej tożsamości. Wysoki poziom pomogła Cricotece utrzymać również ekspozycja Schlemmer | Kantor duetu kuratorskiego Małgorzata Leyko i Małgorzata Paluch-Cybulska, która zachwycała nie tylko spójnością przekazu i profesjonalizmem przygotowania, ale także sposobem prezentacji.
Od jakiegoś czasu Kraków zaczyna być widziany jednak nie tylko przez pryzmat instytucji z tradycjami. Zainteresowanie budzi także jego młoda scena artystyczna i nowe inicjatywy wystawiennicze, które coraz mocniej zaznaczają swoją obecność w ogólnopolskim obiegu sztuki. Warto wyróżnić tu Potencję (Karolina Jabłońska, Tomasz Kręcicki, Cyryl Polaczek), która wyruszyła teraz na podbój Warszawy (Raster), a także Marta Shefter Gallery. Z kolei Wrocław, który w 2016 roku poszczycić się mógł mianem Europejskiej Stolicy Kultury, zaliczył porażkę. Utyskiwania na niski poziom oferty artystycznej w tak kluczowym dla promocji miasta momencie zdawało się słyszeć z każdej strony. Jasnym punktem obchodów okazało się chyba tylko otwarcie Pawilonu Czterech Kopuł.
Nowe władze – nowe kierunki
A skoro mowa o Wrocławiu… Rok 2016 to epilog rządów Doroty Monkiewicz w Muzeum Współczesnym. Płynące z różnych stron sygnały poparcia dla twórczyni tej placówki nie wpłynęły na zmianę decyzji włodarzy. Jak przyszłość muzeum widzi następca Monkiewicz – wywodzący się ze środowiska akademickiego Andrzej Jarosz? W ostatnim wywiadzie podkreślił, że: „Priorytetem badacza i dyrektora instytucji miejskiej pozostaje zachowanie poznawczego dystansu i apolityczności, w znaczeniu apartyjności. Im mniej polityki, tym więcej wolności”[4]. Czy jednak w dzisiejszych realiach tego typu dążenia nie są utopią? I czy uda się je pogodzić z zachowaniem tożsamości instytucji, której ubiegłorocznym sztandarowym projektem były Stosunki pracy – wystawa oparta na dziełach z własnej kolekcji, traktująca m.in. o dzisiejszych problemach ekonomicznych i gospodarczych, konsumpcji, kolonializmie i relacjach w kapitalistycznym świecie?
Z kolei dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu, Wacław Kuczma, który objął stanowisko na przełomie 2015 i 2016 roku, dał się poznać jako piewca „niepokornego i kontrowersyjnego, płynącego pod prąd trendów i gustów” artysty Jerzego Dudy-Gracza, którego retrospektywa była flagowym produktem „Znaków Czasu”. Nacisk, jaki położony został na tę ekspozycję, sprawił, że inne wydarzenia, m.in. świetna wystawa współczesnej sztuki tureckiej Czyste wody, przygotowaną jeszcze przez poprzednią ekipę, pozostawała w cieniu obrazów „najwnikliwszego obserwatora Polski”. Jakim kursem podąży dalej instytucja pod rządami Kuczmy – ciągle trudno wyrokować, bo o planach na bieżący rok wiadomo niewiele. Hitem ma być otwierany w maju przegląd twórczości Natalii LL o tautologicznym tytule Sum ergo sum.
W Poznaniu, po wycofaniu się Grażyny Kulczyk z prowadzenia galerii Art Stations, powstała poważna instytucjonalna luka. Z potrzeby jej (choć częściowego) zapełnienia wykwitły nowe inicjatywy, m.in. :Skala, jednak wyraźnie daje się odczuć, że miastu potrzebny jest silny ośrodek, który ogniskowałby jego życie artystyczne. Wydaje się, że taką rolę może pełnić tylko Arsenał, choć to właśnie wokół niego rozgrywał się ostatnio prawdziwy medialny spektakl. Dotychczasowy dyrektor, Piotr Bernatowicz, walczył bowiem o pozostanie na stanowisku na kolejną kadencję i kiedy po serii listów poparcia, petycji, artykułów prasowych wszyscy byli przekonani, że uda mu się zachować status quo – nastąpił nagły zwrot akcji. Prezydent Jacek Jaśkowiak, który stwierdził, że: „Obecnie Arsenał nie wykorzystuje swojego potencjału, a realizowany program nie spełnia oczekiwań lokalnej społeczności”, podjął decyzję o zastąpieniu Bernatowicza Markiem Wasilewskim z „Czasu Kultury”. Już zapowiadane są protesty.
Co dalej?
Pytanie „co dalej?” nasuwa się nie tylko w kontekście dalszych losów poznańskiej galerii miejskiej czy innych instytucji, w których stery przejęli nowi dyrektorzy. Poczucie coraz większego rozchwiania i braku stabilności piętnuje polskie życie artystyczne w różnych jego przejawach. Proces zainicjowanej w ubiegłym roku zmiany (jakimkolwiek epitetem by jej nie określić) zatacza coraz szersze kręgi i nabiera rozpędu. Wiele wskazuje na to, że w 2017 roku może nas czekać wiele (niekoniecznie miłych) niespodzianek, czego symptomem jest chociażby zamieszanie wokół grantów z programów ministerialnych (brak dofinansowań do wydawania czasopism artystycznych, obcięcie funduszy na projekt Bardzo Młoda Kultura).
Pozostawiając jednak na boku czarnowidztwo… Na co warto zwrócić szczególną uwagę w kolejnych miesiącach? 2017 przyniesie szeroki wachlarz wydarzeń związanych z obchodami roku awangardy – nie tylko w Łodzi, ale także w innych punktach kraju i zagranicą (wystawa Kobro i Strzemińskiego w Madrycie). Czekamy też na Biennale w Wenecji, gdzie w tym roku reprezentować nas będzie Sharon Lockhart z projektem Mały Przegląd. Przez pryzmat tego międzywojennego czasopisma dla młodzieży, artystka odnosić się będzie do idei dorastania, końca dzieciństwa, wchodzenia w dorosłość. Głośno już także o Fridzie Kahlo w poznańskim Centrum Kultury ZAMEK. Ciekawie zapowiada się też wystawa Późna polskość. Nowe formy narodowej tożsamości po 1989 roku otwierana pod koniec marca w warszawskim CSW. Poprowadzenie narracji, opowiadającej o polskim poczuciu odrębności wobec innych narodów, będzie dla kuratorów nie lada wyzwaniem. Jak się to uda? By ocenić, musimy jeszcze trochę poczekać.
źródło: magazyn.o.pl
Komentarze społecznościowe |