Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Dusza zaklęta w drewnie
W naszej pięknej Polsce odnaleźć można wiele zjawiskowych, wiekowych zabytków, które nie tylko zachwycają, ale i przywołują na nowo do życia swe zapomniane, często bardzo ciekawe historie. Jednako niewielu z tych miejsc można powiedzieć, że mają swoją duszę…
Tutaj skończyła się wolna Polska
Cisza. Pozorny spokój idealnie komponuje się z zieloną ścianą lasu. Nad głową lazurowe niebo, pod stopami złocisty piasek. Kilka kroków do przodu i nagle drogę zagradza wielki, drewniany drogowskaz, z wieloma niezrozumiałymi dla turystów nazwami. Na jednej z tabliczek widnieje duży, po części uległy już upływowi czasu napis: Witamy w Momotach.
Momoty Dolne, oraz Momoty Górne, to z pozoru dwie nie wyróżniające się niczym szczególnym wsie. Otoczone zewsząd lasami, takie, w których od wieków rytm życia wyznaczała przyroda. Jak to jednak często w życiu bywa, także i w tym przypadku pozory mylą. Momoty są bowiem miejscem szczególnym, bardzo głęboko wpisującym się w historię Polski. Wieś ta, przez wszystkie lata swego istnienia była bowiem uczestnikiem serii wstrząsających wydarzeń. Do roku 1918 przez pobliskie lasy przebiegała granica zaboru rosyjskiego i austriackiego. W 1939 roku do Momot dotarły dwa oddziały wrogich wojsk- z jednej strony niemieckie, z drugiej rosyjskie. Można powiedzieć, że to właśnie na momocki placu kościelnym skończyła się wolna Polska. Bowiem dokładnie tutaj, 2 października 1939 roku odprawiona została ostatnia msza dla zgrupowanych tu oddziałów armii polskiej. To właśnie tu polscy żołnierze usłyszeli rozkaz złożenia broni słynne słowa Żołnierze, bracia i siostry, od dziś nie mamy wolnej Polski.. Niewielu ludzi wie także, że w Lasach Janowskich, które otaczają Momoty, na pobliskim Porytowym Wzgórzu, rozegrała się największa bitwa partyzancka ostatniej wojny. To w tych lasach w czasie okupacji schronienie znalazło mnóstwo walczących o kraj patriotów. Niemcy, nie mogąc sobie poradzić z partyzantami, w akcie zemsty nękali okolicznych mieszkańców. Wysyłali ich na roboty, rozstrzeliwali, w bestialski sposób mordowali całe rodziny. Dziś bardzo trudno jest znaleźć jakiegoś mieszkańca Momot, który nie stracił w tamtym straszliwym okresie kogoś bliskiego. Wojna zebrała wśród tych ludzi krwawe żniwo, a jej skutki były przerażające. Wyniszczone gospodarstwa, szerząca się bieda, zrozpaczeni, zmęczeni ludzie, którym upływ czasu zdawał się wcale nie pomagać. Właśnie w takim stanie zastał mieszkańców Momot ktoś, kto na zawsze odmienił ich życie i na trwale zapisał się w ich historii.
Kiedy w 1970 roku czterdziestopięcioletni ks. Kazimierz Pińciurek objął parafię w Momotach, nie spodziewał się, że zostanie tu do końca swych dni. W dodatku zapewne nikt, nawet on sam, nie przypuszczał, że dokona on tak na swój sposób wielkich rzeczy. Do Momot młody kapłan przywiózł ze sobą psa, ponton, kajak i rower. Liczył na to, że w takim miejscu nie będzie zbyt wiele do zrobienia i w końcu odpocznie i zadba o swoje nadszarpnięte zdrowie. Szybko jednak musiał sprzedać wszystkie przywiezione ze sobą rzeczy. Zachował sobie tylko psa. Momocka kaplica, ofiarowana jeszcze przed wojną przez Zamoyskich, nie była zbyt okazałym miejscem. Ks. Pińciurek postanowił za wszelką cenę zbudować nową świątynię. W tamtych czasach, wydawało się to jednak wręcz niemożliwe, władze musiały bowiem wydać stosowne zezwolenia, których udzielano bardzo niechętnie i w istocie raczej rzadko. Ksiądz udał się zatem do biskupa, ten jednak nie mógł nic zrobić. Poparł jednak inicjatywę rozbudowy kaplicy. Ks. Kazimierz postanowił więc mimo wszystko zaryzykować i ofiarować parafianom nowy Dom Boży. W listopadzie 1972 roku rozpoczął prace nad nową świątynią - bez funduszy, planów i fachowców. A także przede wszystkim bez zezwoleń, co w owym czasie groziło nawet spotkaniem z prokuratorem. W dodatku ks. Pińciurek nie miał żadnego doświadczenia w takich sprawach. Jak sam wspominał, wcześniej nie przeciął nawet deski. Mimo to podjął się tej pracy. Po latach, jej efekty przeszły najśmielsze oczekiwania.
Kościół budowany nocą, wznoszony sercem
Na początku ks. Kazimierz pracował sam. Z czasem zaczęli mu pomagać okoliczni mieszkańcy. Była to jednak praca w ciągłej obawie przed władzami, która najczęściej odbywała się pod osłoną nocy. Skoro nie można było zbudować nowej świątyni, ksiądz obudował ścianami stara. W ten sprytny sposób pod pretekstem remontu, kapłanowi udało się stworzyć całą świątynię. Ks. Kazimierz mimo braku doświadczenia sam wszystko zaplanował. Miał bowiem w sobie wielką siłę, odwagę i fantazję. Nie bał się ani donosicieli ani prokuratora. Środki ostrożności nie uchroniły go jednak przez nieprzyjemnościami ze strony władz, choć te nakryły księdza tak naprawdę w momencie kiedy kładł dach na nową świątynię. W końcu ostrzeżenia zostały jednak wycofane, być może z powodu zbliżających się wyborów, przed którymi władze nie chciały denerwować ludzi. W ten sposób w Momotach powstał nowy kościół.
A później zrobiło mi się się smutno, bo kościółek był taki skromny. Chciałem go jakoś upiększyć. Wziąłem ostry scyzoryk i zacząłem dłubać. Tak sam ks. Kazimierz opisywał kolejny etap wielkiego dzieła, które rozpoczął przybywając do Momot. I mimo, że nie posiadał artystycznego wykształcenia i wcześniej nigdy nie maił do czynienia z rzeźbiarstwem, spod jego ręki wyszły bogato zdobione płaskorzeźby, piękna ambona, konfesjonał, chrzcielnica, ławki...Początki były trudne, ksiądz nie posiadał bowiem żadnych specjalistycznych narzędzi, a brak doświadczenia także był w tym przypadku dużym utrudnieniem. Z biegiem czasu praca ta, nabierała jednak coraz więcej kolorów. Znajomi polonusi odwiedzający parafię ofiarowali księdzu część potrzebnych narzędzi, on sam także wciąż uczył się na własnych błędach. Powoli jego prace zyskiwały coraz więcej uroku. W swoich wspomnieniach ksiądz tak opisał te starania: Wszystkiego musiałem się nauczyć: obróbki drewna, rzeźbienia w nim, malowania.(...)Najwięcej problemów miałem z wyrzeźbieniem Ostatniej Wieczerzy. Wymarzyłem sobie, że będzie przed prezbiterium o zepnie w całość obie części kościoła. Nie wiedziałem, jak wyrzeźbić ludzi. Zwołałem kawalerkę, posadziłem jak w czasie prawdziwej wieczerzy, obfotografowałem i pomagając sobie zdjęciami, zacząłem rzeźbić. W między czasie księdza odwiedziła komisja Kurii Biskupiej w lublinie i oceniła charakter jego prac jako ułomny. Kapłan postanowił więc usunąć się w cień i zatrudnić profesjonalnych rzeźbiarzy. Nie miał zbyt wielu funduszy, jednak pragnął by świątynia prezentowała się jak najlepiej. Jednakże krakowscy artyści, których ksiądz poprosił o pomoc, po obejrzeniu tego co już udało mu się zrobić, nie chcieli podjąć się tej pracy. Nikt lepiej niż ksiądz tego nie zrobi. To dłonie i serce ojca muszą skończyć, to, co już jest zaczynem rodzenia się dzieła sztuki, bo bez serca nie ma sztuki, proszę księdza- powiedzieli i odjechali. Pokrzepiony taką opinią momocki kapłan tworzył dalej. Kolejnym wyzwaniem okazały się witraże, W tamtym czasie zdobycie kolorowych szybek było rzeczą bardzo trudną, a zwykłe szkło pomalowane farbą wyglądało fatalnie. Ale i w tek sytuacji ks. Kazimierz umiał sobie poradzić. krewny jednego z parafian pracujący w hucie szkła przez kilka miesięcy codziennie wynosił z pracy po jednej kolorowej szybie. Gdy uzbierało się tego dość dużo, ksiądz osadził je w drewnianych ramach, bowiem tylko na takie było go stać. W połączeniu z różnobarwnymi szybkami utworzyły one jednak rzecz jedyną w swoim rodzaju i niepowtarzalną- piękne, ażurowe i niezwykle finezyjne małe dzieła sztuki. W ten sposób kościół w Momotach jako prawdopodobnie jedyny w Polsce, ma drewniane witraże.
Drogowskaz do nieba
Praca nad wystrojem wnętrza kościoła trwała bardzo długo, ale wkrótce zaczęła przynosić efekty. Na kościelnym parkingu coraz częściej zobaczyć można było pojazdy z różnych stron Polski. Zainteresowanie zbudowanym nocą, całym drewnianym kościółkiem stworzonym prawie w całości przez jednego człowieka wbrew wszystkim i wszystkiemu, stale rosło. Atrakcyjności świątyni dodawało także samo otoczenie. Ksiądz Pińciurek zadbał bowiem również o inne rzeczy. Wokół świątyni zbudował cztery małe kapliczki upamiętniające pomordowanych w czasie wojny. By upamiętnić żal i łzy polskich żołnierzy składających w tym miejscu w 1939 roku broń, wzniósł fontannę płaczącą. Pobliskie kaplice Zniewolenia i Wyzwolenia oraz tablica pomordowanych w II wojnie światowej, także maiły przypominać o ważnych wydarzeniach, które rozegrały się lata wcześniej. Oprócz tego kapłan stworzył jedyny w swoim rodzaju, zbudowany z drewna, drogowskaz do nieba. Tym sposobem ks. Pińciurek utrwalał w pamięci mieszkańców i turystów ślady tutejszej historii. Na szybki rozwój momockiej agroturystyki miała także wpływ sama natura. Jest to bowiem niezwykle malownicza i spokojna miejscowość. Wszystko jednak zaczęło się od ks. Pińciurka.
X X X X X X
Przez barwne witraże do drewnianego kościołka wpada ciepłe, tęczowe światło. Po wejściu do świątyni, najbardziej w oczy rzuca się misternie wykonany ołtarz, który miał oddać klimat bezpiecznej, nadbrzeżnej przystani. Od znajdujących sie obok płaskorzeźb, uwagę odwraca szeroki na cały kościół obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę. Wystarczy delikatnie przechylić głowę by dostrzec na sklepieniu sufitu zachwycające kasetony a na ścianach kolorowe witraże i płaskorzeźby przedstawiające stacje Drogi Krzyżowej. Na ławkach zobaczyć można motywy kwiatowe. W końcu ks. Pińciurek kochał naturę.
Tak dziś, po tak wielu latach pracy, wygląda kościół w Momotach Górnych. Niepozorna, skromnie wyglądająca z zewnątrz świątynia zachwyca wewnętrznym wystrojem. Jak twierdzi wielu turystów- tego nie da się opisać słowami, to trzeba zobaczyć. Bardzo trudno jest więc uwierzyć, że ta perełka usytuowana wśród lasów jest dziełem jednego człowieka, w dodatku bez wykształcenia artystycznego, który nawet nie lubił swojej pracy, ale wykonywał ją tylko z poczucia obowiązku. ,,To nie było natchnienie, to był przymus'', mówił ks. Pińciurek. A mimo to momocki kościół jak najbardziej zaliczyć można do zabytków kultury polskiej. O popularności kościoła świadczyć może m.in. liczba corocznych odwiedzających Momoty oraz zdumiewająca ilość wpisów w Księdze Pamiątkowej. Odnaleźć tam można napisy w wielu językach, wszystkie wyrażają jednak to samo-zachwyt i fascynację dziełem ks. Pińciurka. Cieszy to, że w epoce brzydkich betonowych klocków i ostrosłupów, które współcześni architekci każą nam nazywać kościołami i jeszcze widzieć w nich dzieło sztuki, ze w tej szarej epoce, ciągle jeszcze jest ktoś kto tworzy i dostrzega piękno. Piękno w drewnie zaklęte i tak bliskie całej naszej kilkaset lat liczącej tradycji drewnianej architektury sakralnej.- tak jedna z odwiedzających Momoty turystek wyraża swoje zdanie na temat tej świątyni. W prawie każdym wpisie odnaleźć można także podziękowania dla wielkiego budowniczego kościoła, który włożył w tę pracę całe swe serce.
Rzeźbiarz dusz ludzkich
Ks. Kazimierz zapisał się w historii Momot nie tylko jako wspaniały kapłan, ale przede wszystkim jako wspaniały człowiek. Takiego księdza, jak ten, już nigdy u nas nie będzie, mówili mieszkańcy Momot, kiedy 21 marca 1999 roku ks. Pińciurek odszedł z tego świata, pozostawiając w żałobie całą parafię. O oddaniu mieszkańców Momot można się było przekonać jeszcze za życia ks. Kazimierza. Przykładem serdeczności okazywanej słudze bożemu może być chociażby jubileuszowy prezent jaki ksiądz dostał od parafian. Był to Fiat 126, z bardzo ciekawą rejestracją: TBC 7125. Czyli Tak Bóg Chciał-71 od roku rozpoczęcia posługi kapłańskiej w Momotach, 25 od jubileuszu pracy. Ks. Kazimierz w pełni zasłużył sobie na takie traktowanie. Ku zdziwieniu kolegów kapłanów i samych parafian, nigdy nie pobierał on od nich opłat za chrzty, komunie, śluby i pogrzeby. Wiedział, że i tak są biedni i nie chciał dokładać im wydatków. Był zielarzem, budowniczym, muzykiem, rzeźbiarzem, fotografem, ale także organizatorem imprez dla młodzieży i dzieci, m.in. obozów językowych, zawodów sportowych, dyskotek czy zjazdów harcerskich. W 1989 roku oddał część ziemi na parafialne boisko, na którym do dziś spotkać można kolejne pokolenia zapalonych graczy. Uczył młodzież języków obcych (sam znał ich pięć, mimo, że nigdy nie był za granicą) i zachęcał do nauki. Oprócz kościoła w Momotach, doprowadził do wybudowania drugiej świątyni, która powstała wg stworzonego przez niego planu, w oddalonym o kilka kilometrów Ujściu. Ks. Kazimierz już za życia stał się legendą. Był księdzem przede wszystkim dla ludzi, takim, który tak jak oni pracował na roli, w ogrodzie, dbał o swój dom. A w dodatku zbudował przepiękną świątynię i zadbał o jej niepowtarzalny wystrój. Dzięki temu wszystkiemu, mimo, że księdza Pińciurka nie ma już wśród mieszkańców Momot, pamięć o nim nie zaginęła, a ślad jego życia zostanie tu, w jego parafii na zawsze. Chociażby w drewnie, w które ten artysta serca włożył tyle pracy. Z pewnością jeszcze przez wiele lat będzie on także swoistym autorytetem dla wszystkich pokoleń. A dzięki miłości i oddaniu ludzi, którzy go pamiętają, jego historia nie zaginie wśród kart historii.
Są na tym świecie miejsca i ludzie, których nigdy się nie zapomina. Kościół w Momotach to niepowtarzalna, zachwycająca wystrojem świątynia, którą z pewnością warto zobaczyć. A historia życia ks. Pińciurka może pomóc nam z odnalezieniu własnej życiowej drogi i nie zrażaniu się wszelkimi przeciwnościami. W końcu Trudności są po to, by je pokonywać.
Komentarze społecznościowe |