Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Genius loci Podlasia
Wola Okrzejska - miejsce, w którym przyszedł na świat Henryk Sienkiewicz budzi ciekawość miłośników jego twórczości. Na mapie świata staje się szczególnie przyciągającym punktem centralnym.
Motta:
"Co po nocy się wydawało możliwym, we dnie dziwacznie się prezentuje. Trzeba umieć nie odstąpić od zamiaru".
[z notatnika w przewodniku "Szlakiem Henryka Sienkiewicza"]
"Podlasie jest sobie Podlasie: piasek, woda, błoto, lasek! Stwórz sobie z tego krajobraz". [Henryk Sienkiewicz]
Niecierpliwe oczekiwanie na wycieczkę na Podlasie wywoływała myśl, że ta ziemia zapadła silnie w pamięci pisarza i odbiła się niejednym echem w jego twórczości.
Pierwsza moja wyprawa do Woli Okrzejskiej miała miejsce przed dwudziestu laty - w 1990 r. Wyjazd - naiwny zryw studencki - był dość szaleńczy, bo możliwość wakacyjnej eskapady po Polsce pojawiła się nagle, a przedsięwzięcie nie zostało zorganizowane. Ot, podróż w ciemno...
Nie było wiadomo, gdzie przyjdzie spędzić noc, czy w końcu lipca muzeum okrzejskie jest w ogóle czynne. Zdanie się na los nie budziło jednak wątpliwości. Był to świat bez globalnej sieci Internet i ze słabo rozwiniętą siecią telekomunikacji, ale zdecydowanie wydawał się przyjazny. Wyjazd we dwoje gwarantował wsparcie w nieprzewidywalnych sytuacjach dalekiej wyprawy z północy w nieznane okolice południowego wschodu.
Po nocy spędzonej w pociągu przystanek wypadł w Warszawie. Zanim więc przesiedliśmy się w nocny pociąg do Dęblina, miałam możność zajrzeć do podziemi św. Jana, obejść starówkę wzdłuż Barbakanu, spojrzeć w nurt Wisły, pójść na spacer do Łazienek. W Dęblinie była kolejna przesiadka. Na małej stacyjce w dworcowej hali zwrócił moją uwagę - niby drogowskaz, że podążamy właściwą drogą - kolorowy plakat ze zdjęciem Sienkiewiczowskiej Woli Okrzejskiej.
Stacja końcowa (właściwie przystanek kolejowy na linii Dęblin - Łuków), na której należało wysiąść, wypadała w szczerym polu w środku nocy. Ciemno, głucho, pusto, tajemniczo... Niepewność nie pozwalała opuścić miejsca, oznaczonego jedynie tablicą "Okrzeja" i skromną, schludną izbą dworcową, w jakiej stała jedna ławka. Poczekalnia zdawała się być dobrze utrzymana, czysta, miała ładny piec kaflowy. Szukanie drogi do zabudowań po omacku nie miało sensu, dlatego postanowiliśmy zaczekać do świtu. Jego nadejście oznajmiły po kilku godzinach głosy ludzi, którzy zjawili się na stację kolejową.
Dzienne oświetlenie nie ujawniło żadnej wskazówki, jak udać się do wsi. Okolice stacyjki okrywała bujna zieleń. Gęste obrosłe trawą i zbożem pola przecinały tylko polne drogi. Rady, którą należy wybrać, należało szukać u ludzi. Piaszczysta, wyboista dróżka doprowadziła do asfaltowych dróg i pierwszej ludzkiej siedziby, którą wypadło nawiedzić, by zasięgnąć języka.
Skierowani zostaliśmy przez uprzejmych mieszkańców w kierunku szkoły podstawowej. Był to pierwszy moment, aby ogarnąć wzrokiem niewielką, jak się okazało, miejscowość - skupioną wokół największego w niej gmachu, jakim była z pewnością szkoła. Jednopiętrowy budynek zdawał się być centralnym punktem wsi - niepozorna oficyna, w jakiej mieści się muzeum Henryka Sienkiewicza, ukryta jest za kamiennym parkanem i koronami drzew. Dworek uznany za miejsce urodzenia stoi w cieniu szkoły.
Wieś wydała się niepozorna. Później okazało się, że we wsi znajduje się tylko jeden skromnie zaopatrzony sklep, w którym chleb znika bez śladu już o wczesnej porannej porze. Aby się w chleb zaopatrzyć później, trzeba było jeździć aż do Łukowa.
Jako amatorzy literackiej wędrówki śladami Sienkiewicza zostaliśmy przyjęci niezwykle gościnnie - otrzymaliśmy dach nad głową w szkole, po której nas oprowadziła życzliwa dyrektorka, powierzając pęk kluczy. Zagospodarowaliśmy się na podłodze w salce, służącej harcerzom. Szkolna umywalka z zimną jedynie wodą miała służyć jako łazienka. Dowiedzieliśmy się, że następnego dnia możemy liczyć na zwiedzanie muzeum.
Dzień pierwszy został poświęcony na pieszą wędrówkę do Okrzei. Droga za parkanem muzealnym niemal nieuczęszczana wiodła wśród płaskich, szerokich pól. Jej bieg wyznaczał szpaler dostojnych drzew. Zaprowadziła ona wprost do klasycystycznej fasady kościoła, w którym znaleźliśmy tablice pamiątkowe, objaśniające historię świątyni i jej związki z Henrykiem Sienkiewiczem. Była wśród nich współczesna - ufundowana przez Igo Mosia. Obejrzeliśmy chrzcielnicę, malowidła przedstawiające sceny z "Quo vadis?" i po chwili kontemplacji, zakłóconej przyśpieszonym biciem serca wywołanym świadomością przebywania w rodowych miejscach pisarza, udaliśmy się na sąsiadujący z kościołem cmentarz.
Odnalezienie niepozornej mogły Matki Henryka, Stefanii z Cieciszowskich nie było łatwe. Nie widniały wówczas drogowskazy, a sama płyta nagrobna zrównana była niemal z ziemią. Dotarcie do tego grobu przysporzyło wzruszeń - takich, jakich się nawet nie można było spodziewać. Skromne miejsce wyglądało tak jak przed wiekiem.
Po przemierzeniu kolejnego odcinka drogi trafiliśmy do podnóża kopca usypanego ku czci Sienkiewicza w okresie międzywojennym na polu wykupionym wówczas od rolnika Stanisława Kardasa. Kręta ścieżka prowadząca na szczyt pozwoliła stopniowo pokonywać wysokość, a jednocześnie ogarnąć wzrokiem krajobraz rozpościerający się wokół kopca. Wyludnione, z rzadka porośnięte drzewami pola wydawały się tkwić gdzieś poza światem - bo z dala od cywilizacyjnego zgiełku. Zbocza porosłe trawą i kwieciem przypominały o urokach przyrody. Wiatr śmiało ożywiał upalne powietrze.
Wieczór spędzony na lekturze zeszytów szkolnych w harcówce Woli Okrzejskiej wzbogacił o nową świadomość, a mianowicie, że każdy mieszkaniec tej ziemi - nawet kilkuletni - wie, skąd pochodził Henryk Sienkiewicz, zna jego okrzejskie koleje losu. Wypracowania i rysunki świadczyły o codziennym obcowaniu z tradycją i kulturą, wyrosłą z rodzinnej ziemi. To odkrycie pozostawiło uznanie dla nauczycieli i pracowników okrzejskiego muzeum.
Oczekiwaliśmy na pana Antoniego Cubulskiego, kustosza Muzeum następnego dnia, by móc poznać niezwykłego pasjonata twórczości Sienkiewicza i obejrzeć wnętrza dworku, w którym w październiku 1966 r. urządzono maleńkie muzeum. Spotkanie okazało się niezwykłą przygodą, objawiającą wielką życzliwość ludzką, a zarazem skarby zgromadzone w oficynie. Pan Cybulski z radością oprowadzał nas - pojedynczych turystów - po salkach, z pasją opowiadał o pamiątkach, dokumentach, kontaktach z rodziną pisarza. Zaprezentował bogactwo materiałów zgromadzonych w bibliotece muzealnej, oferując możliwość korzystania z nich do prac naukowych i obdarował unikatowymi egzemplarzami pamiątek - między innymi bibliofilskim wydaniem wyboru aforyzmów Sienkiewicza.
Kolejny dzień został przeznaczony na osiągnięcie odległego celu, jakim był Burzec. By poznać naocznie scenerię "Potopu" należało pokonać pieszo znaczną odległość. Wieś wydawała się odcięta od świata - informacje na tabliczce na przystanku autobusowym nie dawały żadnej nadziei na dojazd czy wyjazd. Droga prowadziła przez niezmienny krajobraz. Charakterystyczne dla burzeckich zabudowań okazały się urodzajne sady. Sama wieś przedstawiała się bardziej okazale względem Woli ze względu na ilość zabudowań.
Bez trudu znaleźliśmy dawny - zbudowany tuż przed pierwszą wojną światową dom, w jakim mieściła się miejscowa szkoła. Stanął on na miejscu dworu, w którym bywał u wujostwa Dmochowskich Sienkiewicz. Otaczały go parkowe zarośla i wysokie drzewa. Powędrowaliśmy za ów budynek nad rozległy staw, zarosły wysokim sitowiem, wśród którego ginęły nasze sylwetki. Dotarliśmy między ścianami trzcin do brzegu, by chwilę przysiąść przy stawie, wsłuchać się w ciszę, spojrzeć na połyskliwą, przejrzystą taflę wody i podumać. Nadszedł moment jednak, że trzeba było opuścić staw Zagłoby, bo zrywał się silny wiatr.
Ledwo opuściliśmy opłotki Burca przekonaliśmy się, że spotka nas burza. Droga do Łukowa była daleka, więc groziło przemoczenie. Wśród pustych pól nie było żadnych zabudowań. Porywisty wicher szalał, unosząc piasek w powietrze, po czym zaczęły padać ogromne krople deszczu. W tej chwili nieoczekiwanie przyszło ocalenie - nadjechał samochód, zatrzymał się przed nami. Kierowca - zbawca zaproponował przejazd na stację kolejową w Łukowie. Stamtąd wróciliśmy do Woli Okrzejskiej pociągiem.
Ostatni dzień na Podlasiu wypełniły swobodne wędrówki po okolicy. Obraz objawiał się tak, jak opisał Sienkiewicz w "Potopie" - "cicho było naokoło i spokojnie i słonecznie i wesoło, jak to bywa w pierwszych dniach sierpnia, gdy zboża już dojrzały, a słońce sypie jakby złoto na ziemię". Chodziliśmy po polach i lasach pod rozświetlonym niebem aż do zmierzchu. Opuszczaliśmy stację okrzejską przy księżyca blasku w środku nocy, kierując się na Oblęgorek. Pyza miesięczna na gwiaździstym niebie życzliwie się uśmiechała do nas. Żegnała w imieniu Ducha miejscowego, który - jak się osobiście przekonaliśmy - jest niezwykle opiekuńczy.
Wyprawa zapadła na zawsze w tym składzie wspomnień, które należą do wiecznie żywych i trwałych. Można śmiało rzec, że w dość istotny sposób wpłynęła na kształt mojego osobistego życia. Wspomnienia nakładały się na wrażenia późniejszych wielokrotnych pobytów w tym miejscu, gdzie rozpoczynały się pewne wątki życia... Jakimś echem pierwszej wyprawy była też dużo późniejsza podróż do Vevey, miasteczka, w którym Sienkiewicz dokonał żywota - podróż już zorganizowana, przedsięwzięta z tym samym towarzyszem podróży.
[Wspomnienie w 164. rocznicę urodzin pisarza.]
Zobacz galerię (27) |
Komentarze społecznościowe |