Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Historia zielonej apaszki i czarownicy z Sopotu
Ciotka Melania była barwną osobą. Każdy jej przyjazd na imieniny babci wiązał się z małym skandalem i nerwowymi chichotami podczas przygotowań.
Ciotka nie miała wstępu do rodziny, ale nie mogła sobie darować, trochę pewnie na przekór wszystkim, żeby nie pojawić się na hucznie obchodzonych imieninach swojej siostry, a mojej babci. Zapamiętałam dokładnie jeden rok, bo wtedy dostałam od ciotki jedwabną, zieloną chustę. Mam ją do dzisiaj i wciąż mam wrażenie, że pachnie lawendą, rumiankiem i werbeną, zapachami, które nieodłącznie towarzyszyły skandalistce rodzinnej.
Melania nigdy nie wyszła za mąż, za to urodziła dwójkę dzieci, których ojciec więcej czasu spędzał na morzu, niż w domu. Jako para przeżyli ze sobą ponad trzydzieści lat i patrząc z perspektywy uważam, że byli szczęśliwi, bardziej szczęśliwi, niż moi rodzice, moja cała rodzina.
Dzisiaj, kiedy Melanii, ani jej męża nie ma i nawet nie wiem, gdzie zostali pochowani, nadal wspomina się ją szeptem, jakby wszyscy bali się zbudzić demony. A demonami były zawsze czary i magiczne sztuczki, inne ubrania, inna biżuteria, inne zapachy.
Siedziałam z moją kuzynką w ogromnej kuchni babci i ubijałyśmy, każda we własnej misce, ciasto drożdżowe. Bolały nas ręce, ale trzeba było uderzyć sto razy, żeby ciasto się udało. Na stole leżały rodzynki, które były takim rarytasem, że denerwowały swoim widokiem. Na koniec ubijania ciasta rodzynki miały być do niego wsypane i wtedy istniała możliwość zabrania kilku do kieszeni. Tylko dlatego pomagałyśmy w kuchni. I wtedy przyjechała ciotka Melania. Była wielką damą. Patrzyłam, jak zaczarowana, kiedy witała się z babcią; obie szlachcianki z wielkiego domu, obie przeżyły wojnę, straciły bliskich. Babcia była zwykłą babcią, trochę grubą, trochę przygarbioną, z siwymi, kręconymi włosami, z szóstką dorosłych dzieci i mnóstwem wnuków. Ciocia Melania była wyższa, trzymała się prosto, miała włosy spięte w kok, jedwabną chustę na szyi, bransoletki, pierścionki, długie kolczyki, które miło dźwięczały, kiedy witała się z siostrą. Spojrzała na mnie, po czym uśmiechnęła się tajemniczo, a może to był zwyczajny uśmiech, ale poczułam ciarki na plecach i w łazience, w której zamknęłyśmy się z Dorotą, moją kuzynką, gryzłam zdobyczne rodzynki w ogóle nie czując ich smaku.
Siedzieliśmy przy wielkim stole jedząc obiad, z kuchni unosił się zapach pieczonego ciasta, ciotka Melania powiedziała wtedy, że co roku przyciąga ją do Halki właśnie to ciasto. Babcia oddychała nerwowo, aż rozszerzały się jej dziurki w nosie, co rozbawiło nas, dzieci, tak, że chichotaliśmy w swoim kącie. Rozmowa była sztywna i wszyscy byli uprzejmi, ale tak ostrożni, że nawet my, dzieci, wyczuwałyśmy napięcie w powietrzu. Kiedy obiad się skończył, można było poczuć się swobodniej; moja mama pozwoliła dzieciom pomóc wynosić talerze do kuchni, po czym zajęła się zmywaniem ze swoimi siostrami, a my pobiegliśmy do ostatniego pokoju, gdzie były dwa duże łóżka i wielki zegar z kukułką zabawiającą nas niezmiennie od lat. Zdjęłam z półki książkę i poszłam do kuchni. Usiadłam koło pieca, na miejscu babci i podsłuchiwałam rozmowę mamy z ciotkami.
- Nie dostanie ani kawałka ciasta, może wtedy w następnym roku nie przyjedzie - mówiła moja mama.
- Daj spokój, Krystyna, niech każdy robi, co do niego należy, Melania nic nie zrobiła, żeby ją tak traktować.
- Nie zrobiła? A jej wróżby? Ciekawe, czy wytrzyma z tymi kartami do kawy, czy już komuś przepowiada rodzinne dramaty - mama była zdenerwowana, aż żyłka z boku szyi jej pulsowała, a ja nie mogłam przestać jej obserwować.
- Przestańcie, ona może to usłyszeć - najmłodsza siostra, Danusia, wycierała talerze i obserwowała pokój przez szparę - rozmawia z Edkiem. Gładzi go po ramieniu. Ciekawe, co mu mówi?
- Ty się, Dana, nie interesuj, co ona mówi, bo jeszcze usłyszysz za dużo.
- Krystyna, ona nie jest zła, przecież to jej sposób na życie, niech sobie nosi te swoje karty i hoduje ziółka, krzywdy tym nikomu nie robi.
- Do dzisiaj myślę o tym, co usłyszałam w szpitalu o Ani%u2026 nagle mama urwała i spojrzała w moją stronę. - Co ty tutaj robisz? Gdzie są wszystkie dzieci?
- Chciałam poczytać, oni tam krzyczą i biegają%u2026
- Co poczytać? Pokaż! - mama wyciągnęła mokrą rękę po książkę - "Przeminęło z wiatrem"?? Nie jesteś za mała na takie książki?
- Nie. Lubię Scarlett. Jest silna i nie obchodzi jej, co inni powiedzą. Robi, co chce - powiedziałam hardo i wyszłam z kuchni, chociaż bardzo chciałam słuchać dalej, co takiego Melania powiedziała o mnie w szpitalu, w którym przecież nigdy nie byłam. To musiało być dawno, dwanaście lat temu, kiedy się urodziłam.
Usiadłam w rogu łóżka i znowu otworzyłam książkę, ale w tym momencie weszła ciotka Melania. Usiadła na drugim łóżku i uśmiechała się do nas. Moi kuzyni nie czuli nic niezwykłego i nadal się bawili. Ale moja starsza kuzynka, Asia, przyglądała się ciotce z zainteresowaniem, a ja czułam, jak policzki zaczynają mnie palić ze skrępowania.
- Masz wciąż takie zielone oczy - powiedziała ciotka w moją stronę - jak Scarlett.
- Ja? - spytałam podnosząc wzrok znad książki.
- Byłaś najładniejszą dziewczynką, jaką widziałam. Jako niemowlę.
- Nie. Mama mówiła, że byłam długa i chuda i miałam za duże oczy. Wyglądałam, jak chora. Tylko, że byłam zdrowa, to mama była chora, a ja później%u2026 musiałam być z nią w szpitalu%u2026 - słowa zaczęły mi się trochę plątać.
- Twoja mama nie była chora. Była przerażona. - ciotka patrzyła prosto w moje oczy i, miałam wrażenie, hipnotyzowała mnie. W każdym razie, nie byłam w stanie opuścić wzroku, ani zmienić pozycji; nagle wszystkie części ciała zaczęły wołać o ruch, a ja nie mogłam nic zrobić, tylko patrzeć%u2026.
- Chciałabym, żebyś mnie odwiedziła. Będę czekać. Znasz trochę Sopot? - przytaknęłam - mieszkam przy ulicy Parkowej niedaleko plaży. Dom z zielonymi okiennicami. Znajdziesz?
- Tak. Przyjadę do ciebie, jak mama pojedzie do domu - miałam zaschnięte gardło i ledwo mówiłam. Ale działy się rzeczy magiczne, zgodziłabym się, gdyby Melania kazała mi wejść na stół i rzucać we wszystkich drożdżowym ciastem.
Ciotka wstała i zdjęła z szyi zielony, jedwabny szal. Przewiązała mi go na szyi i uśmiechnęła się. Instynktownie czułam, że nie będę mogła jechać do ciotki z kimkolwiek z rodziny. I nie mogłam przeczytać ani jednej strony w obawie, że Asia komuś powie o tym, co słyszała. W myślach powtarzałam tylko jedno zdanie: "proszę, żebym mogła do niej jechać". Szal schowałam w swoim plecaku, a wypieki na policzkach ukryłam za książką. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Przez kolejne lata jeździłam do ciotki Melanii i siadywałam u niej przy regale z książkami słuchając nieprawdopodobnych historii rodzinnych i obserwując ciotkę przy zajęciach początkowo dziwacznych, a później codziennych: stawianiu tarota, hodowaniu ziół, rozmawianiu z przedmiotami i ze sobą. Wydawało się, że mnie nie zauważa, a jednak zawsze czułam, że powinnam tam być.
Zawsze na koniec wakacji ciotka omiatała mnie brzozową miotełką i kazała losować jedną kartę tarota. Kiwała przy tym głową mówiąc coś do siebie, do mnie, wydawało się, że jest jej obojętne, czy ktoś słucha. Kiedy miałam 17 lat, dostałam od ciotki pierścionek z maleńkim szmaragdem - starą pamiątkę po jej ciotce. Miałam go założyć dopiero, gdy zostanę matką. Wiedziałam, że stracę dziecko w przyszłości i to była informacja, która tak zelektryzowała moją mamę w szpitalu. Nie bałam się niczego, żadnych tragicznych zdarzeń. Byłam młoda i zdrowa.
Tamtego sierpnia, 1992 roku ostatni raz ciotka omiotła mnie brzozą. We wrześniu zmarła. Zbyt szybko, dopiero po latach zdałam sobie sprawę z jej ogromnej wiedzy, z tego, że tylko ona mogła przekazać dalej rodzinne historie, o których się nigdy nie mówiło. Żałuję, że jej nie poznałam lepiej. Tamto popołudnie, kiedy podarowała mi zielony szal, zapamiętałam na zawsze, bo wtedy zaczęła się magia w moim życiu. Kiedy patrzę wstecz na swoje życie, widzę, że dopiero od tamtego momentu zaczęłam zauważać szczegóły: ładne kolory, zapachy, ciekawe zdania z książek, interesujących ludzi. Stałam się obserwatorem, a nie uczestnikiem.
Uśmiecham się dzisiaj do siebie, bo mam taką teorię, że ludzie stają się obserwatorami sceny życia wtedy, gdy przeżyją wszystko, czyli na starość. Stajemy się widzami, nie gramy już żadnej roli. Jestem zaprzeczeniem własnej teorii - młody widz. Mój syn ostatnio odkrył wyobraźnię, a właściwie nauczył się o niej mówić i odróżniać ją od prawdziwych zdarzeń i spytał, co najczęściej wyobrażam sobie, kiedy jest mi smutno.
Napisałam to, żeby na zawsze wiedział, że wyobrażam sobie zielony jedwabny szal na mojej szyi, pierścionek z malutkim szmaragdem, klif w Orłowie, wiatr, który zostawia słone usta. I moje dzieci: jego, siedmiolatka z niebieskimi oczami i córkę z zielonymi oczami, którą straciłam zanim się urodziła; spacerujemy po plaży i zbieramy kamienie.
Zobacz galerię (1) |
Komentarze społecznościowe |