Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Moja sztuka życia
Ognistą duszę ma ta artystka” – powiedziała do mnie jedna z pensjonariuszek, kiedy pokazałam jej obraz Agaty Gajewskiej, gdańskiej malarki i opowiedziałam jego historię. Artystka uważa, że każdy ma w duszy takie miejsce, którego nikt nie zna.
Ona namalowała to, co odnalazła w sobie i dopiero po uwadze mojego gościa widzę, że w obrazie aż wrze energia. Robię zdjęcie obrazu, żeby przemyśleć tę energię w kawiarni, do której się dzisiaj wybieram.
W powietrzu czuć wiosnę, pierwszy raz w tym roku. Siadam w kolejce i wyciągam notes i pióro. Robię jednoosobową naradę, czy stać mnie będzie na wiosnę w Paryżu. Niestety, nie w tym roku. W tym roku znowu jest szansa na Paryż jesienią. Gdybym odłożyła pieniądze, to zamiast tygodnia jesienią, mogłabym spędzić dwa tygodnie wiosną, ale wiem, że nie wytrzymam całego roku bez Paryża. Od miesięcy planuję każdy dzień pobytu: impresjoniści z cudownym światłem na obrazach, Picasso, Rodin, sklep winiarski na Place de Clichy i fontanna na Place de la Concorde z popołudniowym spacerem ogrodami Tuileries, butelka wina w restauracji na wieży Eiffla, Montmartre i butelka wina na Place du Tertre z jakimś malarzem, a wieczorem, jak starczy pieniędzy rewia w Moulin Rouge. Czuję, jakbym miała jechać jutro.
Wysiadam na Wzgórzu św. Maksymiliana i idę ulicą Świętojańską. W grudniu, kiedy wszystkie witryny sklepowe migoczą od dekoracji bożonarodzeniowych, a na każdej stylowej latarni świeci się spadająca gwiazda, ulica Świętojańska jest najpiękniejsza na świecie. A kiedy zaczynam czuć wiosnę w powietrzu, na tej właśnie ulicy, na której prawie w ogóle nie ma zieleni, chce się rozpinać płaszcz i prostować plecy. Jest tu dobra energia, która powoduje, że czuję się lepsza, niż jestem i uśmiecham się do siebie zwalniając kroku.
Najpierw odwiedzam galerię Engel, gdzie wiszą dwa dzieła, które mnie uszczęśliwiają: obraz Jerzego Wojciecha Bieleckiego i grafika Edyty Purzyckiej. Na obrazie barmanka obsługuje gości siedzących przy barze. Jest to kilka osób, wśród nich anioł, diabeł i kot. Idealna czystość kolorów i wspaniały pomysł. Niestety, nie znam historii obrazu, ale w tym wypadku wyjątkowo nie mogę oderwać oczu od opowiedzianej na nim historii. Grafika "Sen" przedstawia dwa koty w długich szatach: kotka przytula się do swojego towarzysza z czułością, a on trzyma w łapkach klatkę dla ptaków. Senna atmosfera i zgaszona sepia. Cudowne przeniesienie w czasie. Artystka tworzy kocie cherubiny i odkrywa przede mną kocie horyzonty. Przestaję wpatrywać się w obrazy i wychodzę na słoneczną ulicę.
Przebiegam jezdnię i kieruję się w stronę ulicy Kilińskiego, gdzie od lat odwiedzam Caffe Anioł. Zawsze zamawiam tu zieloną herbatę z sokiem grejpfrutowym i goździkami. Nazwa zobowiązuje, więc na wszystkich ścianach wiszą anioły, na półkach stoją anioły, w regale książki z aniołem w tytule. To kolejne z moich ulubionych miejsc. Muzyka uzupełnia i tak już cudną atmosferę. Uważam, że w tym lokalu nie powinno się palić; to jedyna wada kawiarni.
Wyciągam aparat i oglądam zdjęcia energetycznych miejsc duszy Gajewskiej. Widzę wielki niepokój. Muszę porozmawiać z artystką i spytać, jakie miejsca w duszy nosi dzisiaj, po kilku latach od namalowania obrazu. Zamawiam drugą herbatę i czytam "Alicję w Krainie Czarów". Kiedy hałas przewracanego krzesła odrywa mnie od książki, jestem zdziwiona miejscem, w którym się znajduję. Nieczęsto zdarza mi się tak zapomnieć, żeby prawie uwierzyć, że jestem bohaterką książki. Rozglądam się po lokalu i mrużę oczy od nadmiaru piękna: stare meble, fotele z wysłużonymi siedzeniami, krzesła na giętych, metalowych nogach, świece, anioły ludowe, anioły stróże, anioły z metalu, tkanin, nici, drewna%u2026
Kiedyś na barze wisiała kurtyna ze świecących ważek, tak mi się podobała, że kupiłam podobne do domu. Ważka to jeden z symboli secesji, piękny kształt do sztuki użytkowej. Kiedyś gościłam w pensjonacie młodą kobietę, która nosiła przepiękne broszki z ważkami. Szukam ich w autorskich galeriach z biżuterią, ale nie znalazłam jeszcze takiej, która chwyciłaby mnie za serce. Wodzę palcem po broszce na moim swetrze: smukłym kocie. Uśmiecham się na myśl o mojej starej kotce, która czeka na mnie w domu i drugiej, młodszej, czekającej w pensjonacie. Obie myślą o mnie tylko jak o ręce z jedzeniem; egoistyczne istoty z innego świata. Koty posiadły wspaniałą sztukę sprawiania sobie przyjemności bez poczucia winy.
Jest popołudnie, kiedy wychodzę. Słońce jeszcze świeci, więc ruszam schodami w górę na Kamienną Górę. W parku, gdzie powyginane wiatrem drzewa wyglądają, jakby układały się do snu na ziemi, pachnie wiosną. Zima jednak jeszcze trzyma i gdzieniegdzie widać całe połacie śniegu. Siadam na ławce i patrzę na biegające dzieci. Nie mogę się nadziwić ich nieustannej chęci wpadania w śnieg. Wystawiam twarz do słońca, ale prawie już nie grzeje, więc idę dalej do tarasu widokowego. Patrzę na miasto, które rozpycha się łokciami i rozwija od prawie stu lat. Takie młode, a ma taką bogatą duszę. Miejsca w duszy Gdyni są spokojne, rozległe i tętnią poukładanym, dobrze zorganizowanym życiem.
Zobacz galerię (1) |
Komentarze społecznościowe |