Wydarzenia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Ciągłe udowadnianie, że jest się Polką
Trudno nie oprzeć się wzruszeniu, kiedy czytamy o tym, jak wiara pomogła rodzinie Koreniowskich na Ukrainie przetrwać straszne czasy… Zapewne takich przykładów jest więcej – wciąż nie zakończonych dramatów polskiej historii. Czy Polska udzieli pomocy takim osobom jak Weronika Koreniowska z parafii Stary Sambor koło Lwowa? Opowiada o niej jej córka...
Życiorys Weroniki Korenowskiej – mojej mamy - jest przepełniony faktami, które biorą swój początek na Polskiej Ziemi - ziemi, z której została wywieziona jako niemowlę i do której do dnia dzisiejszego nie może wrócić jako pełnoprawna Polka...
W niemieckiej niewoli
"Moja mama urodziła się w Schneidemull (obecnie Piła) w południowej Wielkopolsce. W roku 1943 jej rodzice parę miesięcy po ślubie zostali wywiezieni do prac przymusowych do Niemiec (ojciec – Jan Łendiak pracował na kolei, natomiast matka – Katarzyna Łendiak z domu Wojtowicz – pracowała .w kuchni, przygotowując posiłki dla jeńców, którzy znajdowali się w obozie w Schneidemull). Właśnie tam, w obozie pracy, 2 stycznia 1945 roku urodziła się mama. Niezwłocznie po moim narodzeniu jej matka zdecydowała się ochrzcić córeczkę, bo dziecko było bardzo słabe i wydawało się, że nie ma nadziei, iż zdoła przeżyć tą okropną zimę. Matką chrzestną została Weronika Woźniak, z którą Katarzyna Łendiak pracowała w kuchni. Właśnie dlatego mama na imię ma Weronika – po matce chrzestnej. Chrzest odbył się w tamtejszym kościele św. Antoniego. Niestety, nie ma już tego kościoła – został zburzony pod czas ataku powietrznego wojsk sowieckich na Schneidemull na wiosnę 1945 roku, a dokumenty kościelne - jak nas powiadomiła Kuria Szczecińska -Niemcy w pośpiechu wywieźli ze sobą, uciekając przed wojskami radzieckimi. Babcia opowiadała, że prała pieluchy w kałużach i suszyła na piersiach, żeby móc przewinąć niemowlę.
W sowieckiej opresji
Kiedy wkroczyły wojska Armii Czerwonej do Schneidemull w maju 1945 r., rozpętało się prawdziwe piekło: brutalne traktowanie kobiet przez żolnierzy radzieckich ze słowami „Niemcom dawałaś, a nam co!”. Wszystkich ludzi przebywających w obozie wpychano do podstawianych pociągów i wywożono na Wschód. Najstraszniejsze było to dla tych kobiet, które miały małe dzieci. Żołnierze Armii Czerwonej po prostu wyrzucali niemowlęta przez okna pociągów mówiąc, że nie potrzebują „bękartów niemieckich”. Strach sobie to wszystko wyobrazić - nie mówiąc już o możliwości przeżycia w tych warunkach... Babcia zrobiła niewielkie otwory w walizce i schowała do niej swoją córeczkę. W ten sposób uratowała życie dziecka. W Archiwum Państwowym we Lwowie są dokumenty potwierdzające fakt przebywania moich dziadków w obozie pracy w Schneidemull i to, że tam właśnie urodziła sie moja mama. Posiadamy te dokumenty.
Pomoc demokratycznej Polski?
We wrześniu 2005 r. roku mama otrzymała obywatelstwo polskie. Niezrozumiałe jest dla mnie, dlaczego dokument obywatelstwa zawiera sformułowanie „nadania obywatelstwa”, a nie „przywrócenia” lub nawet „potwierdzenia”... Przecież mama urodziła się jako Polka i nikt nie miał prawa jej tego obywatelstwa odebrać! Bezprawnie pozbawiono ją tego obywatelstwa - wywożąc z ziemi polskiej na Wschód.... - nie pytając o zgodę. Było to bezprawne, ale przecież - logicznie rozumując – także bezskuteczne. Z punktu widzenia prawa mama cały czas bez przerwy posiada obywatelstwo polskie. Nikt jej tego obywatelstwa nie był w stanie pozbawić! I prezydent RP Aleksander Kwaśniewski wydając jej dokument uznający jej obywatelstwo polskie – po prostu ten fakt udokumentował.
O pomoc do Wojewody Małopolskiego
Z prośbą o status repatrianta do Wojewody Małopolskiego matka moja zwracała się kilkakrotnie. Ostatnio oczywiście do Pana Wojewody Stanisława Kracika. Jak dotąd bezskutecznie. W odpowiedzi Pana Wojewody od dnia 27 kwietnia 2010 r. na pismo mamy w sprawie statusu repatrianta powołano się na fakt, że „od 8 maja 1958 r. do 8 maja 1959 r.” moi dziadkowie wraz ze swoimi dziećmi (moja mama i jej młodsza siostra urodzona 1950 roku) „mogli wybrać obywatelstwo (radzieckie lub polskie)”. Czy to nie zbytnie uproszczenie całej skomplikowanej historycznie i prawnie sytuacji ?
Moi dziadkowie byli prostymi ludźmi i na pewno po wszystkich przejściach i mękach na pracach przymusowych nie interesowali się polityką nowego dla nich wtedy państwa, na którego terenie się znaleźli - w którym zmuszeni byli zamieszkać. Babcia, od dzieciństwa – pamiętam to z rozmów z nią - uparcie nie chciała wierzyć, że jej rodzinną ziemią nie jest Polska, że zostały przesunięte granice państwowe.... Dlatego między innymi została z rodziną w Dobromilu i stamtąd nie wyjechała. Oprócz tego - ważnym czynnikiem była obecność band banderowców i NKWD, ktrórzy mordowali Polaków (zwłaszcza tych, którzy chcieli wyjechać do Polski!).
W ten sposób dwóch braci mojej babci zostało zamordowanych na Salinie, gdzie wielu Polaków (Ukrainców również) zostało rozstrzelanych i wrzuconych do wyrytych w ziemi jam i zasypanych wapnem. Teraz w tym miejscu zbrodni NKWD na Salinie (obwód Lwowski - niedaleko miejscowości Dobromil) stoi pomnik ufundowany ofiarom mordu. Dokumenty o tej zbrodni zostały ujawnione dopiero po rozpadzie Związku Radzieckiego. Ten fakt niewątpliwie miał wpływ na decyzję moich dziadków, aby zostać w Dobromilu (obwód Lwowski), chociaż wcale nie było im słodko. Dwa razy banderowcy podpalali im dom, który zaczęli budować po powrocie z obozu pracy. Niejednokrotnie padali ofiarą kradzieży i nocnym najściom ze strony NKWD i banderowców.
Pomagala wiara
Nie jedną noc w latach 50-ch ubiegłego stulecia dziadkowie moi dyżurowali wraz z innymi mieszkańcami Dobromila narodowości polskiej przy kościele pod wyzwaniem Przemienienia Pańskiego, aby świątynia nie została odebrana wiernym dla „ważniejszych celów " władz komunistycznych. Wiele kościołów w przylegających wioskach, a nawet miasteczkach - między innymi świątynia rzymsko-katolicka w Starym Samborze – zostało potraktowane po barbarzyńsku przez władze radzieckie – skutki tego „panowania” widać do dziś. Przetrwali to wszystko, mocno trzymając się swojej wiary i przekazując ją nam – swoim wnukom... W czasach sowieckich mój tata zawsze na uroczystości święta Matki Boskiej Zielnej (15 sierpnia) woził mnie i brata do kościoła do Nowego Miasta (niedaleko Dobromila, gdzie kościół również został uratowany) abyśmy mogli pójść do spowiedzi i do Komunii św. przed początkiem roku szkolnego. A nam dzieciom wpojono, że musimy pamietać, żeby nikomu o tym nie mówić, bo mamę wyrzucono by z pracy... W takiej atmosferze przeszły lata mojego dzieciństwa...
Kiedy następi happy end tej historii?
W chwili obecnej mama moja mieszka nadal na Ukrainie (Stary Sambór, obwód Lwowski) oczekując na możliwość zamieszkania ze mną i wnukiem (w roku 2003 ja wraz z synem również otrzymaliśmy polskie obywatelstwo). Od trzynastu lat mama jest wdową, ma poważne problemy zdrowotne i potrzebuje ciągłej opieki. Dlatego koniecznie musi zamieszkać ze mną w Krakowie. Mama jest inwalidą II grupy i ma status "uczestnika działań bojowych w czasie II wojny światowej". (posiada na to dokumenty).
Przez 35 lat pracowała w Kuratorium Oświatowym jako inspektor do spraw bibliotecznych szkół rejonu starosamborskiego. Z wykształcenia jest pedagogiem (ukończyła filologie slowiańską na Uniwersytecie Państwowym w Użgorodzie - Ukraina). Posiada wiele wyróżnień, nagród i odznaczeń za wzorową pracę. Zorganizowała wiele konferencji naukowych we Lwowie i Starym Samborze o charakterze historycznym, spotkań z wybitnymi pisarzami i poetami Ukrainy. Jest członkiem-założycielem Towarzystwa Obrony Zachodnich Kresów Polski i członkiem Związku Dziennikarzy Ukrainy. Publikuje wiele artykułów o charakterze historycznym i biograficznym. W chwili obecnej jest emerytką.
Zwracając się niejednokrotnie do władz polskich w sprawie nadanie statusu repatrianta, mama moja otrzymywała odpowiedzi pisemne powołujące się na różne przepisy i wymagające od niej wyjaśnień w sprawie decyzji podejmowanych przez nią i jej rodziców w tych strasznych dla Polaków pozostawionych na krańcach wschodnich II Rzeczypospolitej czasach. Dopiero w czerwcu, 2010 roku dzięki pomocy krakowskiego Towarzystwa Obrony Zachodnich Kresów Pplski wyłoniła się przed nią możliwość odbycia bezpośredniej rozmowy mojej mamy o jej życiowych sprawach z Panem Wojewodą Małopolskim Stanisławem Kracikiem (w dniu 23 czerwca 2010 ).
***
Zanotował: Wiesław Adamik
Przypis W. mik - centralne władze administracyjne Polski (Minister Spraw Wewnetrzych Jerzy Miller) przyznały w liście do Wojewody Małopolskiego, że należy wszcząć pilne działania w ceku zmiany ustawy sejmowej z roku 2001, która blokuje proces repatriacyjne takich osób jak Koreniowska. Zbierane są tezpodpisy i petycje do Sejmu ...
Fot. Wiesław Adamik i archiwum Lesławy Korenowskiej
_________________________________
Dr Lesława Korenowska jest pracownikiem naukowym Akademii Pedagogicznej w Krakowie, gdzie mieszka od ukończenia studiów. Pełni również funkcję wiceprezes d/s naukowych Stowarzyszenia Artystycznego i naukowego imienia Henryka Sienkiewicza z siedzibą w Krakowie. Podczas konferencji naukowej na temat losów Polaków wywiezionych w latach trzydziestych i czterdziestych XX ze wszystkich kresów Polski zorganizowanej w kwietniu brprzez Towarzystwo Obrony Zachodnich Kresów Polski przypomniała losy swojej mamy Weroniki, która w dalekim Samborze na Ukrainie czeka na możliwość repatriacji do Ojczyzny. Jak pokazała konferencja wielu Polaków czeka nadal na dawnych kresach na pomoc z Ojczyzny.
__________________________________
Autor tego materiału prosi ludzi dobrej woli pomoc w rozwiązaniu wielu takich spraw oraz kontakt w tym zakresie z panią Teresą Stanek , sekretarz generalną Towarzystwa Obrony Zachodnich Kresów Polski. Adres e – mail tozkp.stanek@neostrada.pl tel. 505 098 590
___________________
Zobacz galerię (7) |
Komentarze społecznościowe |